Mama wysadziła mnie przed Miejscowym Ośrodkiem Kultury i żegnając się ze mną, odjechała. Spojrzałam na biały zegarek, którego tarcza otoczona była małymi diamencikami na szlifowanym szkle. Wskazywał 9.07. Rozpięłam guziki czarnego płaszczyła i poluzowałam biały komin. Spojrzałam na swoje białe, koronkowe buty na wysokiej platformie i stwierdziłam, że był to bardzo dobry zakup. Był początek lutego i nie było ani śladu po śniegu. Wszędzie walały się kamyki i żwirek, który trzeszczał pod stopami. Uśmiechnęłam się sama do siebie i ruszyłam do brązowego budynku ze wzorem kamiennego konia po jego prawej stronie. Przeskoczyłam kilka schodków i mocno naparłam na duże drzwi, żeby je otworzyć. Znalazłam się na ogromnym korytarzu wystawowym, gdzie była również recepcja. Podeszłam do starszego mężczyzny, który wyglądał na typ człowieka niesamowicie wykształconego. Spojrzał na mnie zza dużej lady. Jego zapadnięte, ale świecące niebieskie oczy, patrzyły na mnie będąc osłoniętymi przez duże binkle. Jego twarz była pomarszczona, ale łagodna i przyjemna.
-Dziendobry - powiedziałam z uśmiechem i oparłam ręce o wysoki blat.
-Witam panienkę. W czym mogę pomóc? - zapytał nieco ochrypniętym głosem.
-Chciałam porozmawiać z... - zrobiłam długą pauzę.
Pospiesznie odszukałam wizytówkę w kieszeni płaszczyka i zerknęłam na widniejące na niej trzy nazwiska.
-Z panem Stewartem Dico - dopowiedziałam z przepraszającym uśmiechem.
Starszy pan popatrzył na mnie z politowaniem. Rozumiałam jego postawę. W końcu facet, z którym miałam zamienić słowo był chłodnym ignorantem.
-Pan Dico aktualnie jest w głównej sali i prowadzi zajęcia teatralne. Jednak powinien za chwilę kończyć. Może panienka na niego poczekać przy gabinecie 13a na pierwszym piętrze, choć wątpię żeby panienkę przyjął bez umówionej sesji - poinformował mnie ze współczuciem.
-Dziękuję za informację - powiedziałam ze szczerym uśmiechem, który odwzajemnił.
Skręciłam w prawo i ruszyłam w kierunku naprawdę szerokich schodów, które znajdowały się obok największej biblioteko-czytelni w mieście. Były tam zabytki kultury pisanej, czyli poezji. Bez problemu znalazłam pokój z przeklętą liczbą i usiadłam przed nim na jednym z zielonych krzesełek. Nie musiałam czekać długo, kręcąc młynka palcami. Usłyszałam czyjeś kroki na posadzce i odruchowo spojrzałam w tamtą stronę. Mężczyzna na moment stanął jak wmurowany. Ewidentnie był zaskoczony. Wstałam, kiedy do mnie podszedł.
-Czy mnie wzrok nie myli? Utalentowana uciekinierka Darlin - sprostował kręcąc głową.
Stewart Dico był przystojnym lecz nieprzyjemnie nastawionym do większości ludzi trzydziestolatkiem. To on nosił miano przewodniczącego jurorów na moim występie sprzed miesiąca. Nie wiedziałam, że oprócz zdolności wokalnych, posiada również aktorskie.
-Dlaczego uciekinierka? - zapytałam marszcząc czoło.
Kącik jego ust uniósł się w półuśmiechu.
-Pewnie nawet nie wiesz, że wygrałaś całe eliminacje, bo zniknęłaś - powiedział.
Otworzyłam szerzej oczy. Rozumiejąc już jaką gafę puściłam, zarumieniłam się.
-Porozmawiamy w gabinecie? Za kwadrans mam przerwę - odezwał się znowu.
Otworzył już drzwi, na których była tabliczka z jego wygrawerowanym imieniem, nazwiskiem i kompetencjami. Uśmiechnęłam się nieco nieśmiało i weszłam do środka. Był to pokój o jasnych, miodowych ścianach i drogim umeblowaniu z ciemnego drewna. Mężczyzna zasiadł za biurkiem, a ja na przeciwko niego.
-Wody z cytryną? Sprowadzana prosto z Francji - zaproponował.
-Nie, dziękuję - odpowiedziałam.
Nalał sobie do szklanki i pociągnął dwa łyki. Kiedy odłożył ją na blat, rozpiął dwa, pierwsze guziki drogiej koszuli. Odwróciłam zdezorientowany wzrok. Myślałam, że jest sztywniakiem na maksa, a tu tak się wyluzował.
-Więc, co cię sprowadza młoda damo? - zapytał oficjalnie, nie kryjąc swojego zainteresowania.
-Ymm... - zastanowiłam się, wlepiając wzrok w ciemny blat.
Miałam wrażenie, że mija dużo czasu, ale w rzeczy samej nie umiałam słownie wyrazić po co tu jestem. Westchnęłam i przeniosłam na niego swój wzrok.
-Chyba chciałam panu podziękować, że zrobił pan dla mnie wyjątek i dopuścił do już zamkniętych zapisów - odpowiedziałam w końcu.
-Mów mi Stewart - poprosił i podał mi swoją dłoń.
Uścisnęłam ją, czując się nieco nieswojo.
-Tak w ogóle to czemu ci tak na tym zależało? - zapytał wzruszając ramionami.
-Nie chcesz wiedzieć - stwierdziłam z krzywym uśmiechem.
-Wręcz przeciwnie - odparł.
Zawahałam się na moment.
-To głupie, ale... Chciałam odreagować, śpiewając - udzieliłam odpowiedzi.
Na jego twarzy pojawił się uśmiech.
-A gdybyś nie zrobiła tego w taki sposób? - zadał pytanie nie kryjąc rozbawienia.
-Chyba bym kogoś pobiła - parsknęłam.
Roześmialiśmy się oboje.
-A więc dziękuję - powiedziałam szczerze.
-Poczekaj. Masz niesamowity głos, może chciałabyś coś z nim zrobić? - zapytał z nadzieją.
Kolejny raz się zarumieniłam.
-Co masz na myśli? - zainteresowałam się.
-Na początku jakieś małe imprezy. Później pokazałbym cię jakimś ważniakom i zobaczylibyśmy, co by z tego wynikło - odpowiedział.
-Podoba mi się ten pomysł, ale nie jestem pewna - oznajmiłam.
-Cóż... Na podjęcie decyzji masz dużo czasu. Jeżeli nie zgłosisz się do mnie w marcu to uznam, że odpowiedź brzmi: nie - poinformował mnie.
-Umowa stoi - uścisnęliśmy dłonie.
-A teraz wynocha, czas na przerwę - puścił mi perskie oko.
Zaśmiałam się, wstając.
-Dzięki za rozmowę i do zobaczenia - rzuciłam z uśmiechem.
Opuściłam budynek, nie zastając już w recepcji starszego pana. Postanowiłam odwiedzić jeszcze Rosalie. Chciałam z nią porozmawiać, ale spławiła mnie zaledwie po godzinie. Wkurzyłam się na nią, więc od razu poszłam do książkawiarni. Zegarek wskazywał wtedy 12.30. Przywitałam Marinę, która była tam baristką i zajmując swoje stałe miejsce w kącie, zaczęłam czytać jakąś książkę, która nieźle mnie wciągnęła. W ciągu dwóch godzin wypiłam dwie gorące czekolady.
-Hej - usłyszałam tuż przy uchu.
Uśmiechnęłam się i odwracając lekko głowę, wpadłam na usta Christiana. Pocałował mnie krótko.
-Cześć. Usiądziesz? - zapytałam.
Odpowiedział mi bezgłośnie, siadając na przeciwko mnie.
-Co czytasz? - zadał pytanie.
Spojrzałam na niego. Nie miał już sińcy pod oczami, jak w ostatnim czasie. Uśmiechał się lekko, ale widziałam ból w jego oczach.
-Pierwszy z tomów Darów Anioła - odpowiedziałam.
Zamknęłam książkę i złapałam chłopaka za jedną z dłoni, którą trzymał na stoliku. Przymknął na moment powieki.
-Chodźmy już. Chciałbym być wcześniej - powiedział, otwierając oczy.
Pomógł założyć mi płaszczyk i poprawił mi włosy na ramionach. Wyszliśmy trzymając się za rękę. Do XVIII-wiecznego kościoła dotarliśmy jego czarnym samochodem. Christian uparł się, że mimo wszystko chce cały czas trzymać się z tyłu i nie rzucać w oczy. Posłuchałam go zajmując miejsce w ciemnej części sanktuarium. Był tu jednak doskonały widok na ołtarz. Byliśmy tu jako pierwsi. Nie byłam w stanie spojrzeć teraz na chłopaka. On na pewno też tego nie chciał. Po dwóch kwadransach kościół był pełen. Zaczęła się msza pożegnalna. Jacyś mężczyźni wprowadzili na swoich ramionach małą, białą trumienkę. Moje serce w momencie się ścisnęło. Całą ceremonię łzy leciały po moich policzkach. Jedynym pocieszeniem było to, że nie łkałam na głos. Ruszyliśmy w konwoju żałobnym, by ostatni raz odprowadzić chłopca na miejsce wiecznego spoczynku. Taylor, którego bez problemu z daleka rozpoznałam obejmował jakąś blondynkę, która głośno kwiliła. Sam też nie krył swoich łez. Kiedy spuszczali małą trumienkę do wykopanego dołu, kobieta rzuciła się na męża. Zaczęłam głośno oddychać. Spojrzałam z zaszklonych oczu na marmurową, beznamiętną twarz Christiana. Serce zakuło mnie wtedy jeszcze bardziej. Nie wiem ile tak staliśmy, ale zrobiło się ciemno i zimno. Nawet państwo Taylorowie opuścili cmentarz. Podeszłam do grobu i zapaliłam na nim znicz swoimi trzęsącymi się rękoma. Był duży, szklany ze złoto-srebrnym wizerunkiem aniołka. Pomodliłam się wiedząc, jak dawno tego nie robiłam. Christian nadal tkwił niewzruszenie w swoim stałym miejscu. Uroniłam ostatnie łzy i podeszłam do niego. Nie patrzył na mnie. Całą uwagę skupiał w jednym punkcie - małym, śpiącym Michaelu. Stanęłam przed nim i delikatnie położyłam rękę na jego chłodnym policzku.
-Możemy już iść - wyszeptałam.
Wtedy na mnie spojrzał. Zadrżałam widząc jego całkowicie czarne tęczówki. Odruchowo zabrałam swoją dłoń.
-Idź sama - powiedział oschle.
Otworzyłam szerzej oczy.
-Nie możesz... - zaczęłam łamiącym się głosem.
-Idź już, proszę - powiedział ostrzej, będąc na granicy wytrzymania.
Kiedy otworzył oczy, rozbłysły w momencie seledynem. Zaczął drżeć. Przestraszyłam się go takiego. Uwalniając dopiero co zaschnięte łzy, ruszyłam szybkim krokiem. Chciałam znaleźć się jak najdalej. Mimo zaistniałej sytuacji, Christian bardzo mnie zranił.
Co się dzieje? Czy Darlin może ufać Versacemu? Czy przystanie na propozycję Stewarta? Myślę, że was nie rozczarowałam :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz