Ubrałam czarną sukienkę sięgającą do połowy ud. Rozczesałam włosy i wróciłam do swojego pokoju.
-Darlin, oni nie będą czekać dłużej tylko dlatego, że zapomniałaś o tej imprezie - powiedziała Rosalie.
Była to miła, uśmiechnięta blondynka. Moja przyjaciółka od przeszło dziesięciu lat. Uśmiechnęłam się do niej, kiedy otworzyła usta ze zdumienia.
-Cholera, wyglądasz seksownie - powiedziała na jednym wydechu.
Wyciągnęłam wtedy z pudełka na biżuterię srebrne, otwierane serce. Był to naszyjnik od mojego brata Jasona. Założyłam go i odwróciłam się do dziewczyny.
-Już - ogłosiłam.
Przyjaciółka wstała i biorąc mnie za rękę, poprowadziła na dół. Tak jak wcześniej ustaliłyśmy, ubrałam białe trampki. Nie lubiłam obcasów, czego nie miała mi ona za złe. Wyszłyśmy, zamykając dom na klucz. Wyciszyłam telefon i schowałam go do małej torebki. Samochód chłopaka Rose stał na podjeździe. Wsiadłam na tył, witając się z Tyronem i Dariusem. Tyrone odpalił auto i ruszył z piskiem opon, co jego dziewczyna uwielbiała.
-Gdzie ta niesamowita impreza? - zapytałam sarkastycznie.
Rosalie westchnęła, a jej chłopak zachichotał.
-U znajomego znajomych - odpowiedział Darius z uśmiechem.
-Czyli tak zwana wkrętka, oszuści? - udałam urażoną, że nie powiedzieli mi wcześniej.
Wkrętki to imprezy ludzi, których nie znamy. Po prostu przychodzimy na nie i bawimy się, jak gdyby nigdy nic. Mnie zawsze nudzą, ale o reszcie tego nie powiem.
-Impreza to impreza - sprostowała Rose.
Przez resztę pół godzinnej drogi rozmawialiśy o bzdetach. Kiedy dotarliśmy od razu rozpoznałam miejsce domówki. Jednorodzinny dom z wszędzie zapalonymi światłami i dochodzącą z niego muzyką. Wysiedliśmy z auta i już po chwili znaleźliśmy się w środku. Był tam spory tłum ludzi, którzy byli pijani i chyba dobrze się bawili. Gorące, zmieszane z perfumami i alkoholem powietrze uderzało do głowy. Już po chwili straciłam z oczu Rose i Tyronea. Przepchnęliśmy się z Dariusem do wielkiego salonu. Był tu DJ puszczający muzykę i barek z alkoholem. Chłopak zrobił dwa drinki, co było dla niego nadzwyczaj łatwe. Często dorabiał jako barman w klubach lub większych imprezach. Podał mi jeden napój, ale go nie wzięłam.
-Nie mam ochoty - wydarłam się, żeby mnie usłyszał.
Wzruszył ramionami i wypił oba drinki. Następnie uśmiechnął się.
-Dziś się nie wykręcisz od tańca - powiedział donośnym głosem.
Przewróciłam oczami i jako pierwsza ruszyłam w tłum ruszających się w rytm muzyki ludzi. Darius szybko do mnie dołączył. Zaczęliśmy bujać się w rytm muzyki, kolejno dobierając ruchy nóg i rąk. Rówieśnicy zaczęli zwracać na nas swoją uwagę. Przyzwyczaiłam się do tego i już mi to nie przeszkadzało. Usłyszałam znajomą piosenkę ZHU - Faded. Przymknęłam oczy i z rękami w górze zaczęłam się wyginać. Przy tej piosence czułam się jak na fazie, co było zabawne. Wpadłam na kogoś otwierając oczy. Był to Darius, który złapał mnie w pasie. Jego niebieskie oczy ładnie błyszczały, a głupi uśmieszek świadczył o tym, że był podbity. Do końca piosenki tańczyłam z nim, a później przeszłam na obrzeża salonu. Ze schodów odszukałam go wzrokiem. Bawił się bardzo dobrze z jakąś blondynką, która co chwilę ocierała się o jego krok tyłkiem. Ohyda. Postanowiłam wyjść i odetchnąć świeżym powietrzem. Przepchnęłam się na tył domu. Wszędzie pełno było pijanych nastolatków. Dotarłam do drzwi i wyszłam. W ogrodzie też byli ludzie. Dostrzegłam nieopodal las. Uśmiechnęłam się do siebie i ruszyłam w jego kierunku. W końcu kto by wpadł na pomysł, żeby na imprezie iść do lasu? Minęłam pierwsze drzewa. Chciałam zatrzymać się gdzieś na początku, ale coś ciągło mnie wgłąb lasu. Zaczynało się ściemniać. W końcu znalazłam odpowiednie miejsce i usiadłam na zwalonym drzewie. Wyciągnęłam słuchawki z torebki i podpięłam je do telefonu. Chciałam chwilę posłuchać muzyki. Puściłam Love Will Remember Seleny Gomez i zamknęłam oczy. Nie wiem ile czasu tak siedziałam, słuchając kolejnych piosenek i bawiąc się srebrnym naszyjnikiem. Kiedy otworzyłam oczy było zupełnie ciemno. Las w mroku był o wiele straszniejszy. Wyłączyłam muzykę i zaświeciłam latarkę w telefonie. Ruszyłam w prawą stronę skąd przyszłam. Trzymałam prosty kierunek, żeby wrócić do punktu wyjścia. Kiedy zdałam sobie sprawę, że już dawno powinnam znaleźć się na polanie za domem, spanikowałam. Usłyszałam głosy przerywane dziwnymi dźwiękami. Zastygłam i zaczęłam nasłuchiwać. Dobiegały one z niedaleka. Ruszyłam w ich stronę. Kiedy byłam już dostatecznie blisko wyłączyłam latarkę. Widziałam białe światła reflektorów, które oświetlały mały obszar. Przyczaiłam się kilka metrów za krzakami dzikich jagód i obserwowałam. Widziałam zarysy kilku mężczyzn. Dwóch stało w ich centrum. Odrobinę wyższy od drugiego trzymał go prawą ręką za kołnierz koszuli, a drugą przykładał do jego brzucha. Wokół nich stało jeszcze sześciu innych, którzy tylko ich obserwowali. Było to bardzo dziwne. Zmarszczyłam czoło i skupiłam się na jednym z chłopaków. Dopiero teraz zobaczyłam co trzymał w lewej ręce, którą skierował w brzuch wystraszonego rozmówcy. Było to nic innego jak pistolet. Przykryłam ręka usta. Cholera kim byli ci ludzie?
-Odpowiedz, albo przestrzelę cię na wylot skurwielu - powiedział oprawca.
Nie widziałam jego twarzy, ale mogłam stwierdzić, że zachowuje się agresywnie.
-Ja... ja nic... nie wiem. On nie rozmawia z nami o interesach... Błagam... nie róbcie mi krzywdy - wystękał w odpowiedzi.
Moje serce biło jak oszalałe. Nie wiedziałam co mam zrobić.
Chłopak prychnął nieprzyjemnie. Puścił swoją ofiarę i odsunął się od niej. Odetchnęłam przymykając oczy. Nagle usłyszałam wystrzał. Wydałam z siebie cichy okrzyk, natychmiast przykrywając dłońmi usta. Ofiara tamtych leżała na ziemi jęcząc i wijąc się z bólu. Dostał w nogę, za którą się trzymał. Nie zabili go. Ja byłam w gorszej sytuacji. Białe światło zostało skierowane w moją stronę. Upadłam na ziemię ciężko dysząc. Nic nie słyszałam. Światła zgasły. Spanikowałam i zaczęłam na oślep biec przez las. Po krótkiej chwili potknęłam się o konar i upadłam. Poczułam na sobie czyjeś ręce, które mnie podniosły. Zawisłam na kogoś ramieniu. Światła ponownie zabłysły.
-Mamy cię - odezwał się jeden z chłopaków.
Zaczęłam wierzgać i wyrywać się mu. Kopałam nogami i okładałam go pięściami po plecach. W odpowiedzi słyszałam tylko szyderczy śmiech.
-Puśćcie mnie! - krzyczałam jak najgłośniej mogłam.
Po długiej chwili wielki łysol posłuchał mnie. Chwiejnie stanęłam na nogach i odsunęłam się.
-Dzięki, możesz już iść do reszty - powiedział ktoś stojący za mną.
Zamarłam. Po głosie rozpoznałam gościa ze spluwą. Łysol kiwnął mu na wznak i zostawił zapalony reflektor na ziemi. Oddalił się żeby po chwili zniknąć w mroku gęstwiny. Usłyszałam kroki, pod którymi łamały się uschłe gałązki.
-I co ja mam teraz z tobą zrobić? - zapytał odruchowo mój rozmówca.
Przysiadł dwa metry ode mnie na pniaku i wyciągnął z paczki L&M-ów papierosa. Odpalił go i zaciągnął się jego dymem mierząc mnie wzrokiem.
-Pozwól mi odejść - odpowiedziałam śmiało.
Starałam się panować nad strachem. Nie wiedziałam do czego chłopak był zdolny. Jego reakcja była niepokojąca, bo zaśmiał się gardłowo.
-Za to co widziałaś powinienem cię zabić - wyjaśnił po długiej chwili.
Uniosłam brwi. Postanowiłam go sprawdzić tylko dlatego, że rozzłościł mnie swoją pewnością siebie.
-Więc zabij, a gwarantuję, że pożałujesz tego do końca życia. Będziesz wył z bólu, kiedy Jason cię dorwie - powiedziałam ze złośliwym uśmieszkiem.
Chłopak zmarszczył brwi. Jego oczy gwałtownie pociemniały, widziałam w nich gniew. Wstał i stanął na przeciwko mnie. Był tak niebezpiecznie blisko. Patrzyłam mu wyzywająco w oczy z podniesioną głową.
-Czy ty wiesz z kim masz kurwa do czynienia? Mogę zrobić z tobą, co chcę, a twój chłoptaś nie będzie miał nic do gadania - powiedział gniewnie.
-Nie mam chłopaka, a jeżeli mnie tkniesz to mój brat ci tego nie daruje - dopowiedziałam uparcie.
Jeszcze chwilę mierzyliśmy się wzrokiem. Zaciągnął się papierosem i celowo wypuścił dym w moją stronę. Wkurzyłam się. Kaszląc mocno go pchnęłam. Zaśmiał się i zgasił butem peta.
-Naprawdę nie wiesz kim jestem? - zapytał niedowierzając.
-Jak Lady Gaga to ty nie wyglądasz - prychnęłam.
Jego śmiech rozniósł się echem po lesie.
-Jaka zasrana bezczelność. Lepiej mnie nie prowokuj, bo to zły pomysł - pokręcił głową.
-Niestety nie boję się ciebie - powiedziałam.
Uniósł jedną brew. Zza paska spodni wyciągnął broń i stając za mną przyłożył mi ją do głowy.
-Nadal jesteś taka odważna? - wyszeptał mi wprost do ucha.
Przeszły mnie dreszcze. Zdałam sobie sprawę, że jest mi zimno.
-Zapomniałeś go odbezpieczyć - parsknęłam.
-Nie jesteś głupia - stwierdził zabierając pistolet.
Ponownie znalazł się przede mną i zmierzył mnie swoim wzrokiem. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Jego oczy były ciemne, a mięśnie szczęki napięte. Nerwowo przeczesał ręką włosy. Musiałam stwierdzić, że był przystojny.
-Nie przedstawisz się? - zapytał wbijając we mnie swoje spojrzenie.
Zmarszczyłam czoło.
-Darlin Lightwood - odpowiedziałam po chwili.
W jego oczach zdołałam dostrzec ciekawość. Nie odzywał się przez dłuższą chwilę.
-A ja z kim mam do czynienia? - zapytałam obojętnie.
-Versace - odpowiedział wyciągając do mnie rękę. Nie uścisnęłam jej.
-Jesteś spokrewniony z Donatellą albo Allegrą? - zaśmiałam się.
Na jego twarzy pojawił się grymas niezadowolenia. Zamyślił się na moment.
-I jak ja mam cię teraz ukarać? - zadał to pytanie ze złośliwym uśmieszkiem.
Przewróciłam oczami.
-Nie rób tak - powiedział ostro.
Nie mogłam powstrzymać chytrego uśmiechu.
-Wkurwiasz mnie - odezwał się znowu.
Mój uśmiech się zmienił.
-Nie ciebie pierwszego - skomentowałam.
-Musimy to zmienić - skwitował.
Podchodząc bliżej, schylił się nagle i łapiąc mnie w pasie, przerzucił sobie przez ramię.
-Zwariowałeś?! - wydarłam się na niego kopiąc nogami w powietrzu. Niemal natychmiast unieruchomił je ręką.
-Bądź grzeczna - polecił z kpiącym uśmiechem.
Wziął reflektor i ruszył pewnym krokiem przed siebie.
-Puść mnie! - krzyczałam na daremno.
Po chwili odpuściłam. Kiedy wyszliśmy z lasu nie mogłam dostrzec domu z imprezy. Byliśmy w innym miejscu.
-Gdzie mnie prowadzisz? - zapytałam ze zdenerwowaniem.
-Do samochodu - odpowiedział chłodnym głosem.
Teraz bałam się nie na żarty. Kiedy postawił mnie na ziemi pomiędzy sobą, a autem, zaczęłam się rozglądać.
-Czy mi się wydaje czy wyczuwam strach? - zapytał z wyższością.
Spojrzałam na niego. Przerażał mnie przez swoje zachowanie i to że miał przy sobie spluwę. Odwróciłam od niego wzrok. Nagle poczułam wibrację telefonu. Pospiesznie wyciągłam go z torebki i spojrzałam na ekran.
-Kto to? - zapytał chłopak.
Nie odpowiedziałam. Chciałam odebrać, ale ktoś wyrwał mi z ręki telefon. Spiorunowałam go za to wzrokiem. Uśmiechnął się i nacisnął zieloną słuchawkę.
-Halo, Rosalie? - zapytał zalotnie.
Po chwili, w reakcji na odpowiedź dziewczyny zaśmiał się.
-Darlin nie wróci, zbyt dobrze się ze mną bawi - puścił mi perskie oko.
Zakończył połączenie i schował telefon do kieszeni dżinsów.
-Ty jesteś jakiś nienormalny?! - krzyknęłam wyrzucając ręce w powietrze.
Nie odpowiedział tylko wepchnął mnie do auta. Natychmiast próbowałam wysiąść, ale drzwi okazały się być zamknięte. Uderzyłam w nie rękoma z frustracją.
-Skończyłaś? - usłyszałam rozbawiony głos za sobą.
Wzięłam kilka głębszych oddechów, żeby się uspokoić. Chłopak odpalił auto i ruszył z piskiem opon.
-Oddaj mi telefon - wycedziłam przez zęby.
Nic. Brak reakcji z drugiej strony. Spojrzałam na kierowcę, który tylko wpatrywał się w drogę przed sobą.
-Gdzie jedziemy? - zapytałam po chwili normalniejszym tonem.
Nie odpowiedział. Na jego twarzy pojawił się złośliwy uśmiech. Nagle mocniej wcisnął pedał gazu. Wskazówka prędkości wskazała 150km/h.
-Zwolnij idioto! - wydarłam się.
W rezultacie wskazówka poszła dalej. Nerwowo zapięłam pasy. Zjeżdżając niżej na fotelu, wbiłam po obu jego stronach paznokcie. Zatrzymał się przy 180km/h. Zamknęłam oczy, głęboko oddychając.
-Proszę, zwolnij - powiedziałam cicho.
-Ktoś tu się boi szybkiej jazdy? - usłyszałam pytanie.
Był widocznie rozbawiony tym jak się zachowałam. Otworzyłam powoli jedno oko. Na szczęście zwolnił. Odetchnęłam z ulgą i rozluźniłam uścisk rąk. Wyprostowałam się, rozglądając. Pusta, ciemna droga. Oparłam twarz o szybę.
-Goldstreet 107 - powiedziałam.
-Nie odwiozę cię do domu - zaśmiał się.
Zmarszczyłam czoło. Domyślił się.
-Nie jesteś taki głupi - stwierdziłam.
Wybuchnął gromkim śmiechem. Odwróciłam głowę zerkając na niego jednym okiem. Zablokował kolanem kierownicę i wyjął ze schowka zapalniczkę. Po chwili znalazł też papierosy. Wsadził jednego do buzi i otwierając okno, odpalił go. Uchyliłam swoje okno i wyrywając mu papierosa, wyrzuciłam go na drogę. Na powrót zamknęłam okno i odwróciłam się w jego stronę. Gwałtownie zatrzymał samochód. W jego oczach widziałam gniew. Wściekle mierzył mnie wzrokiem.
-Nigdy. Więcej. Kurwa. Tego. Nie
Rób - wyrecytował.
-Nie będziesz prowadził, paląc i to jeszcze przy mnie - oburzyłam się.
Przekrzywił zaintrygowany głowę.
-A kim ty kurwa jesteś? - zapytał.
Zmrużyłam oczy.
-Powietrzem, którego nie będziesz zatruwał - odpowiedziałam pewnie.
Odsunął się, ponownie odpalając auto. Ruszył ze złośliwym uśmieszkiem. Po kilku minutach skręcił na polną drogę.
-Gdzie jesteśmy? - zapytałam czując strach.
-Wysiadaj - rzucił gasząc światła.
Posłuchałam go. Nie chciałam zbyt bardzo go denerwować. Zaczęłam mieć ponure myśli. Złapał mnie mocno za ramię i poprowadził w panującą ciemność. Jedynym światłem był tu księżyc.
-Jeżeli mnie tu zamordujesz to i tak mnie znajdą - ostrzegłam go.
Spojrzał na mnie z rozbawieniem. Natychmiast odwróciłam wzrok.
-Mam inne plany - skomentował po chwili.
Potknęłam się o kamień i w porę, chłopak mnie podtrzymał tak, że nie zderzyłam się z ziemią.
-Wypadałoby coś powiedzieć - podpowiedział mi.
Nie miałam zamiaru mu dziękować. Praktycznie porwał mnie jakiś psychol, który miał większe ego od... ode mnie. Prychnęłam w odpowiedzi. Chwilę później podłożył mi nogę i runęłam na ziemię. Zaklęłam pod nosem i wspierając się na rękach, wstałam. Zeszliśmy ścieżką w stronę jeziora. Miałam dreszcze.
-Idź - powiedział nagle, wyjmując broń.
Otworzyłam szerzej oczy i posłuszne weszłam na drewniany pomost. Odwróciłam się niepewnie w jego stronę.
-C-co ty... - zająknęłam się.
-Zamknij się! Idź prosto! - krzyknął.
Takim samym tonem mówił w lesie do tamtego faceta. Przez głowę przelatywało mi miliony myśli. Kiedy stanęłam na krańcu mini mola, odwróciłam się. Jeżeli miał mnie zabić to już jutro zaczęliby mnie szukać. Ten skurwiel zgniłby w więzieniu.
-Ostatnie życzenie? - zapytał.
Odbezpieczył pistolet i wycelował nim we mnie. Spojrzałam mu hardo w oczy. Nie dam mu tej satysfakcji.
-Pieprz się - powiedziałam z uśmiechem.
Podniósł brwi. Nagle odrzucił pistolet i podchodząc pół kroku bliżej, pchnął mnie lekko. Złapałam go za koszulkę czego się nie spodziewał i razem wpadliśmy do wody. Nie była tak zimna jak myślałam. Szybko się wynurzyłam i krztusząc się wodą, wyszłam na pomost. Byłam wściekła. Ściągnęłam sukienkę w dół. Spojrzałam na taflę jeziora. Lekko kołysała się odbijając blask księżyca. Nigdzie nie mogłam dostrzec chłopaka. Powinien już dawno się pojawić, więc wystraszyłam się nie na żarty. Utopiłam go? To niemożliwe. Przecież tylko wpadł do wody.
-Cholera, nie spodziewałem się tego - powiedział ktoś za moimi plecami.
Serce podskoczyło mi do gardła. Odwróciłam się.
-Jesteś nienormalny! Idioto, myślałam, że zachłysnąłeś się wodą i leżysz już na dnie! - wydarłam się na niego.
Przez jego twarz przemknęło zdziwienie. Później zamaskował je złośliwym uśmieszkiem. Zmierzwił ręką włosy, chlapiąc wszędzie i ściągnął biały tshert odsłaniając przy tym umięśnioną klatkę piersiową. Odwróciłam się.
-Nie chcesz popatrzyć? - zapytał zalotnie.
Nie zareagowałam. Wpatrywałam się w przestrzeń przed sobą.
-Idziesz czy zostajesz? - zapytał po chwili.
Odwróciłam się i spojrzałam na niego. Szedł już powoli i nie mogłam dostrzec jego twarzy. Przez ramię miał przerzuconą koszulkę. Jego ciało wyglądało nieźle nawet w słabym blasku księżyca. Miał takie pewne, przemyślane ruchy. Wyrwałam się z rozmyślań i ruszyłam za nim. Do samochodu dotarliśmy w milczeniu.
-Zanim wsiądziesz, musisz pozbyć się tej sukienki - oznajmił z zadowoleniem.
Spojrzałam na niego jak na idiotę.
-Nigdzie z tobą nie jadę - powiedziałam marszcząc czoło.
Oparł się o samochód i założył ręce na brzuch. Jego mięśnie znacznie napięły się wtedy.
-Oddaj mi telefon i powiedz gdzie jesteśmy. Zadzwonię po kogoś - wytłumaczyłam.
Patrzył na mnie chwilę, a następnie obszedł auto i wyciągnął z niego mój telefon.
-Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem - powiedział sarkastycznie.
Wzięłam komórkę i odblokowując ją wybrałam numer do brata. Odebrał po trzech sygnałach.
-Darlin? - zapytał.
-Mógłbyś po mnie przyjechać? Miałam mały wypadek - powiedziałam.
Chłopak z poprzedniej pozycji obserwował mnie wzrokiem.
-Nic ci nie jest? - zapytał ze zdenerwowaniem brat.
-Nie. Jestem tylko przemoczona. Weź jakiś ręcznik i przyjedź... umm - spojrzałam na chłopaka.
-Rubberlake - podpowiedział obojętnie.
-Do Rubberlake - dopowiedziałam.
-Okej. Za chwilę będę - powiedział i zakończył połączenie.
Z zadowoleniem podeszłam do auta i będąc obok chłopaka otworzyłam drzwi kierowcy. Wyciągnęłam torebkę, do której schowałam komórkę i zatrzasnęłam drzwiczki.
-Nie powinieneś sobie pojechać? - zapytałam.
Nadal na mnie patrzył, ale inaczej. Wyrwałam go z zamyślenia. Obszedł auto i wsiadł do niego. Odpalił silnik i zawrócił na polną drogę prowadzącą do autostrady. Zanim odjechał uchylił okno pasażera.
-Do zobaczenia - powiedział i odjechał.
Prychnęłam i powoli ruszyłam za samochodem. Po zaledwie 5 minutach byłam na poboczu autostrady. Pocierałam się rękami, żeby się rozgrzać. Mijały mnie auta. Czułam na sobie obleśny wzrok kolesi prowadzących je. Na szczęście zanim jakiś się przy mnie zatrzymał, pojawił się Jason. Wysiadł z auta z kocem i podchodząc, otulił mnie nim.
-Co się stało? - zapytał.
Jak zawsze denerwował się o mnie o czym świadczyły zaciśnięte mięśnie na jego szczęce i ramionach.
-Nic takiego. Zmyłam się z imprezy i chciałam posiedzieć sama na pomoście. Wiesz jaka ze mnie niezdara, więc dopowiedz sobie resztę - skłamałam z uśmiechem.
Po chwili się rozluźnił i też uśmiechnął. Wsiedliśmy do auta i ruszyliśmy. Po kilkunastu minutach znalazłam się w domu. Wychodząc do góry po schodach posłałam bratu dziękczynne spojrzenie. Uśmiechnął się tak jak lubiałam najbardziej. Będąc przemarznięta i zmęczona, wzięłam piżamę idąc prosto pod gorący prysznic. Kiedy zasnęłam było trochę po północy.
~~~SEN~~~
Stałam, sama w pustym lesie. Czekałam na kogoś, denerwując się. Po chwili przyszedł pewnym siebie, płynnym krokiem. Stojąc na przeciwko mnie schylił się i pocałował mnie w usta. Z przyjemnością oddałam pocałunek. Usiedliśmy na iglanej ścieżce. Postawił przede mną po prawej stronie swój pistolet, a po lewej swoją dłoń.
-Co wybierasz? - zapytał łagodnie się uśmiechając.
Całą uwagę skupiłam na dłoni. Pokrywał ją od palców, aż do ramienia i części barku dziwny tatuaż. Jakby czarne wzorki niczym cienie rozchodzące się po jego ciele. Były mroczne, ale tak mi znajome i piękne. Nie widziałam w nich mroku tylko bezpieczeństwo. Bardzo chciałam wybrać ujmując jego dłoń, ale nie mogłam. Uśmiechnęłam się do niego, a następnie przeniosłam wzrok na broń. Podniosłam ją delikatnie wiedząc, że jest załadowana. Powoli, ze szczerym uśmiechem przystawiłam ją sobie do głowy. Dłuższy moment patrzyliśmy sobie w oczy. On, jakby na coś czekał.
-Kocham cię Justin - powiedziałam pociągając za spust.
-Nie! - krzyknął, ale było już za późno.
Wystrzał spłoszył wszystkie zwierzęta. W oczach chłopaka widać było łzy. Zniknęłam w ciemności...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz