VERSACE POV
-Chciałeś mnie widzieć - odezwałem się siedząc naprzeciwko w biurze szefa korporacji.
Spojrzał na mnie z szacunkiem. Już dawno darował sobie pytania typu: napijesz się czegoś?
-Gratuluję pomyślnego zakończenia ostatniej akcji Christianie - powiedział.
Zamieszał swoją herbatę i upił z niej łyka. Nie wiedziałem po co mnie wezwał i chciałem się tego jak najszybciej dowiedzieć.
-Niestety nie dane ci będzie odpocząć. W grę wchodzi coś nowego i pomyślałem, że dobrze będzie jeżeli to ty się tym zajmiesz...
-Nie, Carl. Potrzebuję trochę czasu. Nie chcę teraz niczego na siebie brać - przerwałem mu zirytowany.
-Nawet jeżeli chodzi o twoją nową przyjaciółkę? - zapytał.
Ewidentnie nie chciał o tym rozmawiać. Zmarszczyłem czoło.
-Co ty pieprzysz, Carl? - zapytałem niegrzecznie.
Zawsze mi pobłażał, więc żadnym wybuchem nie wyprowadziłbym go z równowagi. Przysunął w moją stronę białą teczkę. Otworzyłem ją i znalazłem w środku informacje o Darlin i innych Lightwoodach. Przekartkowałem wszystkie dokumenty mając nie mały zamęt w głowie.
-Mów. Tylko zwięźle i na temat - wysyczałem rzucając na blat teczkę tak, że jej zawartość się rozsypała.
Mężczyzna uśmiechnął się do mnie smutno. Był wyrozumiałym szefem, z którym nie łączyły mnie relacje zawodowe, bo w praktyce robiłem co chciałem.
-Akcja jastrząb będzie tematem przewodnim. Wmieszałem w nią mały podzespół, który będzie sprawował kontrolę otoczenia. Wiem, że lubisz działać sam, ale to konieczność. Więc zacznijmy od początku. Kiedy rozwaliłeś gang Samaela jego sojusznik z Detroit zainteresował się gdzie podziały się wszystkie akcje, broń i prochy. Nie mógł nic zgarnąć, bo korporacja się tym zajęła. Zaczął węszyć pośród tutejszych informatorów. Interesowało go tylko kto wkopał jego przyjaciela od interesów. Ktoś puścił dymy, że wkopał go jeden z byłych Sharksów. Była to kiedyś grupa szczeniaków robiących małe przekręty wśród większych gangów takich jak Malibu Boys, Twerky czy Dangers. Nie wiem dlaczego, ale padło na Jasona Lightwooda. Podejrzewam, że ktoś czyści sobie nim drogę. Młody Lightwood zniknął gdzieś za granicą, a wtedy Tay, były wspólnik Samaela wpadł w szał. Nie mogąc go znaleźć zainteresował się jego rodziną. Wiemy tylko tyle, że sprowadził tu swojego zaufanego człowieka, a sam zszedł ze sceny. Podejrzewamy, że za niedługo może stać się coś złego. Kiedy ty będziesz pilnował dziewczyny Rita, Jayce i Alec zajmą się Tayem. Chłopcy mówili, że będziesz musiał mieć oczy w dupie. Kiedy dowiem się czegoś więcej będę dawał znać przez telefon. Trzymaj przy sobie broń, może ci się przydać.
Kipiałem z wściekłości. Dlaczego obrali na cel bezbronną dziewczynę? Nie mogłem teraz o tym myśleć, musiałem się skupić.
-Co z jej bratem? - zapytałem.
-Nie dorwą go, zbyt dobrze się maskuje. Myślę, że miał głowę na karku należąc do Sharksów i zostawił tu kogoś, kto ma jego siostrę na oku. To będzie kolejna przeszkoda, bo nie wiemy kto to jest - odpowiedział.
-Szkoła? - kontynuowałem.
-Będzie do niej normalnie uczęszczać - wzruszył ramionami.
Gwałtownie wstałem i pochyliłem się nad biurkiem, opierając o nie obiema rękami.
-Nie może do niej kurwa normalnie uczęszczać, bo będzie wtedy łatwym pierdolonym celem - powiedziałem chłodno.
Powstrzymywałem maksymalnie swój gniew. W innym wypadku już dawno bym coś rozwalił. Carl westchnął.
-Przecież wiesz, że nie możesz jej o niczym powiedzieć i pozbawić wolności zamykając na jakimś odludziu - sprostował.
Jego spokój i cierpliwość do mojej osoby była wprost niewiarygodna. Moja klatka piersiowa unosiła się i opadała gwałtownie. Poczułem mrowienie w prawej ręce. Od nadgarstka w górę ukazały się na niej nieregularne czarne kreski, które wiły się w różnorodny sposób tworząc coś na kształt tatuażu.
-Cholera jeszcze to cholerne znamię akurat teraz musiało zniszczyć barierę dr. Riddicka - powiedziałem pod nosem.
-Możesz iść do laboratorium i znowu ją nałożyć. Dobrze wiesz, że wytrzymuje tylko miesiąc - skomentował mężczyzna.
Naciągnąłem rękaw koszuli i zapiąłem ją na nadgarstku. Poza niego wystawały tylko małe cienie.
-Przepraszam za biuro i do następnego razu - rzuciłem wychodząc.
-Do widzenia, Christianie - usłyszałem jego głos zamykając za sobą drzwi.
Pojechałem prosto do domu. Ciągle czułem gniew, który jakby parował z mojego ciała. Tak się właśnie czułem. Wysiadłem z zaparkowanego samochodu i ruszyłem w stronę klatki prowadzącej do mieszkania. Dostrzegłem wychodzącą z niej dziewczynę. Stanęła w miejscu i uśmiechnęła się do mnie nieśmiało. Podeszłem do niej i bez zastanowienia przytuliłem ją. Na moment zesztywniała.
-Cześć - powiedziałem puszczając ją.
-Hej - przywitała się.
Na jej twarzy dostrzegłem lekki rumieniec, co wywołało uśmiech na mojej twarzy. Nieco się uspokoiłem. -Zapewne nie zastałaś dupka na górze? - zapytałem zapraszając ją do środka.
Posłała mi lekceważące spojrzenie i po chwili się roześmiała. Dotarliśmy oboje do mieszkania. Pomogłem zdjąć jej kurtkę, czego chyba nie lubiła. Muszę ją kiedyś o to zapytać. Poprowadziłem ją do kuchni, zapalając światło.
-Jesteś głodna? - zapytałem.
Pokiwała przecząco głową.
-Ale dasz się namówić na gorącą czekoladę?
-Tacy jak ty piją coś takiego? - zaczepiła mnie celowo.
Prychnąłem, a ona się uśmiechnęła. Włączyłem automat do napojów i nastawiłem go na czekoladę wsypując potrzebne składniki. Ustawiłem pod nim dwa kubki i oparłem się o blat. Zacząłem przyglądać się dziewczynie, co ją zdenerwowało.
-Co? - burknęła.
-Masz płatki śniegu we włosach - powiedziałem wzruszając ramionami.
Maszyna piknęła, więc ją wyłączyłem. Wziąłem kubki z ciepłym napojem i zaniosłem je do salonu, gdzie usiedliśmy.
-Nie lubisz, jak ktoś się na ciebie patrzy? - zapytałem wracając z kuchni.
Postawiłem na stoliku miskę z biszkoptami i usiadłem na kanapie obok niej.
-Nie znoszę - odpowiedziała szczerze. Siedziała po turecku opierając na piętach gorącą czekoladę.
-Nie zrozum mnie źle, ale wydawałaś się do tego przyzwyczajona - stwierdziłem.
Spojrzała na mnie.
-Bo jestem. Co nie pomija faktu, że ciągle mnie to wkurza - ostrzegła.
-Czego jeszcze nie lubisz? - zapytałem nie kryjąc zainteresowania.
-Dużo rzeczy, naprawdę jest ich sporo - powiedziała biorąc biszkopta.
Uśmiechnąłem się. Ten widok odmładzał ją i wyglądała jakby naprawdę miała 16 lat.
-A najbardziej? Czego nienawidzisz? - dopytywałem się.
-Powiem ci, jak ty mi powiesz - zaproponowała.
Zamyśliłem się na chwilę, a następnie odwróciłem w jej stronę.
-Nie cierpię, kiedy ktoś mnie ignoruje - powiedziałem.
-Nawet na takiego wyglądasz - powiedziała ze złośliwym uśmieszkiem.
Zaśmiałem się. Jej towarzystwo mnie odprężało nawet pomimo tego, co rano usłyszałem.
-Nienawidzę kiedy ktoś mnie celowo dotyka - odezwała się.
Ponownie na nią spojrzałem. Powiedziała to z dziwnym spokojem.
-Dlaczego? - zapytałem.
Obdarzyła mnie rozgniewanym spojrzeniem, ale później się uśmiechnęła.
-Nie twój interes, Justin - powiedziała z akcentem pyskatej dziewczynki.
Cholera jeszcze jej nie powiedziałem, jak naprawdę się nazywam.
-Mam pomysł - stwierdziłem.
Jej reakcja była zabawna. Otworzyła szerzej oczy i już chciała coś powiedzieć, ale ją powstrzymałem zakrywając usta dłonią. Zmarszczyła brwi i ugryzła mnie w palec.
-Hej! Co to miało być? - zapytałem zabierając rękę.
Wytarła buzię wierzchem dłoni, krzywiąc się.
-Nie przeżyłabym będąc ludojadem - skomentowała.
Roześmialiśmy się. Pokazała gestem, żebym kontynuował.
-Dasz się namówić na jakąś grę? Wygrany będzie mógł zadać przegranemu trzy pytania, na które ten odpowie - wytłumaczyłem.
Po jej minie wiedziałem, że podoba jej się ten pomysł. Puściłem jej perskie oko i zniknąłem w poszukiwaniu obiektu naszej rozrywki. Znalazłem planszę z białą, dużą płachtą, na której widniało po sześc kółek w czerwonym, niebieskim, żółtym i zielonym kolorze. Gra polegała na losowaniu strzałką części ciała i ułożeniu jej na odpowiadającym kolorze. Kto pierwszy upadł, ten przegrywał. Zabrałem grę i wróciłem do salonu. Dziewczyna wstała i oboje przeszliśly na otwartą przestrzeń. Rozłożyłem płachtę, a obok niej ustawiłem planszę ze strzałką.
-O cholera - powiedziała Darlin.
Rzuciłem jej zaciekawione spojrzenie.
-Grałam w to całe dzieciństwo i wygrywałam za każdym razem - wytłumaczyła.
-Tak się składa, że też umiem w to wygrywać. Siostra zmuszała mnie do brania w tym udziału - wzruszyłem ramionami.
-Ty pierwszy - powiedziała śmiejąc się.
Rozpiąłem guziki koszuli i ściągając ją, rzuciłem na fotel. Odwróciłem się napotykając zdezorientowany wzrok Darlin. Patrzyła na moją rękę. Zapomniałem, że znamię jest widoczne. Przekląłem się w duchu.
-Wydziarałeś się? - zapytała niedowierzając.
-Pytania po wygranej - rzuciłem ze sztucznym uśmiechem.
Zlekceważyła mnie zachęcając do kontynuowania. Przykucnąłem i zakręciłem czarną strzałką.
-Prawa ręka na czerwone - powiedziała Darlin, kiedy strzałka przestała się obracać.
Uśmiechnąłem się i położyłem rękę na czerwonym, losowym kółku. Teraz ona zakręciła strzałką.
-Lewa ręka na zielone - powiedziałem tak, jak ona wcześniej.
Wykonała ruch. Znajdowała się naprzeciwko mnie, po drugiej stronie płachty. Przez kolejne piętnaście minut powtarzaliśmy czynności związane z grą. Z każdym kolejnym losowaniem ocieraliśmy się o siebie przypadkowo ciałami. Gra była coraz trudniejsza, pozostawiając małe pole do ruchu.
-Lewa stopa na żółte - zakomendowałem.
Darlin z trudem wykonała ruch i postawiła swoją drobną stopę we wskazanym miejscu.
-Robi się coraz ciekawiej - stwierdziłem nonszalancko.
Znajdowałem się pod nią, od dłuższej chwili robiąc coś w stylu mostku. Moje mięśnie boleśnie dawały o sobie znać w miejscu byłej rany na brzchu. Dziewczyna spojrzała na mnie ze skonsternowaniem. Wpadłem na pewien pomysł, żeby zakończyć tą grę.
-Wiesz czym oddycha por? - zapytałem.
Zmarszczyła brwi, wyczekując odpowiedzi.
-Pornosem - odpowiedziałem ze złośliwym uśmiechem.
Po kilku długich sekundach załapała mój suchar i śmiejąc się straciła całe oparcie na zmęczonych dłoniach. Runęła przybijając mnie swoim drobnym ciałem do ziemi.
-Wygrałem - powiedziałem po chwili w jej włosy.
Podniosła głowę patrząc na mnie dużymi, zielonymi oczami. Jej policzki były lekko zaróżowione od zeszłego ataku śmiechu. Grymas niezadowolenia pojawił się na jej twarzy. Uśmiechnąłem się triumfalnie i założyłem kosmyk włosów za jej ucho. Położyła ręce na wysokości mojego mostku i oparła na nich brodę, ciągle się we mnie wpatrując. Wyłapywałem każdą zmianę w zabarwieniu jej tęczówki. Wokół czarnej źrenicy błyszczały pomarańczowe plamki przeplatane z jasnym, intensywnym kolorem, który otoczone był ciemną obwódką.
-Pierwsze pytanie? - zapytała niechętnie.
Postanowiłem mieć to za sobą i zadać pytanie, które najbardziej mnie interesowało.
-Dlaczego nie lubisz, kiedy ktoś cię dotyka?
-Nie mogłeś wymyślić czegoś lepszego? - zapytała ze smutnym uśmiechem.
-Jestem naprawdę ciekawy. Jeżeli nie chcesz to po prostu nie odpowiadaj - powiedziałem.
-Nie, w porządku - przewróciła oczami.
Przełknęła głośno ślinę i przymknęła na moment oczy. Kiedy ponownie je otworzyła widziałem w nich ból.
-Trzy lata temu mama rozwiodła się z ojcem. Rok później wystąpiła o pozbawienie praw rodzicielskich, a wtedy on wpadł w szał. Przyjechał i wpadł do naszego domu jak burza. Mamy i Jasona nie było tam wtedy. Krzyczał i rzucał wszystkim co wpadło mu w ręce. Kazałam mu się wynosić, a wtedy wziął nóż... Zaczął grozić, że ja i moja matka tego pożałujemy. Kiedy zaczęłam się śmiać jego oczy pociemniały i rzucił się na mnie. Widziałam w nim wtedy zwierze. Pamiętam jak dźgnął mnie nożem i obudziłam się w szpitalu. Jason opowiedział mi, że znalazł mnie w kałuży krwi, a obok mnie klęczał... on. Ponoć patrzył na mnie beznamiętnym wzrokiem. Skończyło się na tym, że mężczyzna, który był mi obcy trafił za kratki. Mama oczywiście była w szoku i przez dłuższy czas przewrażliwiła się na moim punkcie. Była stanowczo nadopiekuńcza i jej nerwy uspokoił dopiero Jason. W końcu wszystko wróciło do normy... Mówiłam ci, że nie lubię celowego dotyku. Przypomina mi wstrętne łapska mojego biologicznego ojca. Żaden inny mi nie przeszkadza, jeżeli go chcę - powiedziała wzruszając ramionami.
Uśmiechała się lekko, ale w jej oczach czaiły się łzy. Zdałem sobie sprawę, że nerwowo zaciskam ręce w pięści. Rozluźniłem je i prawą ręką pogłaskałem dziewczynę po policzku.
-Nie. Wszystko w porządku - zasugerowała, żebym przestał.
-Przepraszam - powiedziałem odsuwając dłoń.
-Za co? - zapytała.
Zwlekałem z odpowiedzią. Jakim skurwielem musiał być jej ojciec, żeby tak ją skrzywdzić? Gdybym go tylko spotkał zabiłbym go gołymi rękami. Dopiero teraz tak naprawdę zrozumiałem, co w niej siedziało. Musiała niesamowicie cierpieć, ale nie okazywała tego. Kiedy ją poznałem była uśmiechniętą, zadowoloną z życia dziewczyną, która ignorowała każde uczucie, którym ktoś ją obdarzył. Właśnie taka była.
-Ja... nie wiedziałem - odezwałem się w końcu.
Ponownie się uśmiechnęła i chwytając mnie za policzki uniosła je lekko, żeby na mojej twarzy utworzył się uśmiech. Było to zabawne, więc sam się uśmiechnąłem, a ona wróciła do poprzedniej pozycji.
-Drugie pytanie? - zapytała.
Zastanowiłem się na chwilę, przenosząc wzrok na sufit. Podobała mi się bliskość tej niesamowitej dziewczyny i jednocześnie dziwiło mnie to. Wiedząc o co chcę zapytać, ponownie na nią spojrzałem. Miała zamknięte oczy i wyglądała trochę jakby spała, choć wiedziałem, że tak nie jest.
-Co robiłaś przez ostatni miesiąc?
Na jej lewym policzku pojawił się dołeczek zwiastujący jej szczery, słodki uśmiech.
-Między innymi pogodziłam się z Rosalie, pożegnałam z Jasonem, który wyjechał, podniosłam oceny na semestr, chodziłam do kina, teatru, spędziłam trochę czasu ze znajomymi i mamą. Nic szczególnego - odpowiedziała.
-Nie wspomniałaś, że śpiewasz - dodałem.
-Śpiewam, kiedy sprzątam - poprawiła się.
Ostrożnie otworzyła oczy nie słysząc mojej reakcji, a wtedy oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
-Trzecie pytanie? - mruknęła.
-Hmm... - zastanowiłem się.
Czekając na moje pytanie Darlin próbowała mnie rozśmieszyć mimiką swojej twarzy. Przybrałem kamienny wyraz twarzy, ale kiedy zrobiła zeza nie wytrzymałem. Znowu śmialiśmy się jak dzieci. Kiedy już się uspokoiłem, postanowiłem zadać ostatnie pytanie.
-Dlaczego nadal na mnie leżysz? - zapytałem z nutką powagi.
Z jej twarzy zniknął uśmiech, a na jego miejscu pojawił się ledwo dostrzegalny rumieniec. Westchnęła owiewając mnie swoim słodko - miętowym oddechem. Byłem ciekawy czy na jej ustach pozostało choć trochę z aromatu gorącej czekolady. Skarciłem się za tą myśl.
-Chyba lubię twój dotyk... Nie wiem jak to wytłumaczyć, ale czuję się bezpiecznie będąc blisko ciebie. Poza tym podoba mi się słuchanie i czucie bicia twojego serca, które czasami zabawnie przyśpiesza - odpowiedziała uśmiechając się przepraszająco.
Zaśmiałem się. Jej odpowiedź dziwnie mnie ucieszyła i jednocześnie onieśmieliła. Nigdy mi się to nie zdarzało.
-Jednak teraz mam ochotę wstać, bo jesteś za twardy na poduszkę na dłuższą metę - stwierdziła.
Wiedziałem, że się ze mną droczy. Usiadła na kanapie, a ja zacząłem składać płachtę do gry.
-Powiesz mi od kiedy masz tatuaż? - usłyszałem pytanie.
Miałem już coś odpowiedzieć wymijająco, ale się powstrzymałem. Położyłem zestaw do gry na stole i złapałem ją za rękę wskazując żeby wstała.
-Chodź. Chcę ci coś pokazać - powiedziałem.
Nie protestowała i już po chwili znajdowaliśmy się w łazience. Puściłem ją przed lustrem, stając obok niej. Mogliśmy oboje wyraźnie się w nim widzieć. Unosząc skrawek koszulki, ściągnąłem ją i rzuciłem na ziemię. Nasze spojrzenia na moment się spotkały.
-Zobaczysz coś dziwnego, ale nie bój się. Wszystko ci później wytłumaczę - powiedziałem skupiając się na swoim odbiciu w lustrze.
Wziąłem głęboki oddech. Oparłem się rękami o umywalkę i zamknąłem oczy, spuszczając nieco głowę. Wyrzuciłem z głowy wszystkie myśli i napiąłem mięśnie uważając, żeby nie naciskać na umywalkę przed sobą. Po chwili poczułem mrowienie w prawej ręce i wiedziałem, że osiągnąłem pożądany efekt. Powoli otworzyłem oczy napotykając nieodgadniony wzrok Darlin.
ROZDZIAŁ NAPISANY W CIĄGU JEDNEGO DNIA I PIERWSZA NOTKA POD ;) PROSZĘ O UDOSTĘPNIANIE VERSACE'GO INNYM I DAWANIE MI O.SOBIE ZNAĆ, ŻEBYM WIEDZIAŁA, ŻE W OGÓLE KTOŚ TO CZYTA. DZIĘKUJĘ ZA WSZYSTKIE POLUBIENIA I WEJŚCIA W MOJĄ KSIĄŻKĘ. TRZYMAJMY TAK DALEJ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz