sobota, 18 kwietnia 2015

Rozdział III

Wybiła 19.00. Wzięłam prysznic, ubrałam czarne rajstopy i czarną sukienkę, która była na mnie idealna. Założyłam złoty zegarek. Nie brałam naszyjnika, bo nie chciałam go znowu stracić. Usiadłam przy toaletce w pokoju i zaczęłam suszyć włosy. Zajęło mi to 20 minut. Pofalowały się lekko i rozłożyły kaskadami na moich ramionach i plecach. Był to pożądany efekt. Potuszowałam jeszcze rzęsy i zeszłam na dół. Był koniec października, więc nie ochłodziło się jeszcze. Zabrałam torebkę z wieszaka i włożyłam białe converse za kostkę. Weszłam do salonu, gdzie mama grała z ciocią na konsoli wifitplus. Był to zabawny widok.
-Mamo idę do Rose - powiedziałam.
Obie kobiety obdarzyły mnie swoim spojrzeniem.
-Tak ubrana? - zapytała moja rodzicielka.
Wzruszyłam tylko ramionami na co się uśmiechnęła.
-Wyglądasz pięknie nawet w tych trampkach - stwierdziła.
Roześmiałyśmy się w trójkę.
-Gdzie Jason? - zapytałam.
-Poszedł na mecz do pubu - odpowiedziała.
-Okej, cześć - odpowiedziałam i wyszłam.
Mój zegarek wskazywał 19.58. Stanęłam na swojej ulicy, obok drzewa, żeby nikt nie mógł mnie dostrzec. Nie czekałam długo. Chłopak punktualnie zaparkował auto przy ulicy. Otworzyłam drzwi i wsiadłam do środka.
-Chciałeś się napić, a przyjechałeś autem? - zapytałam.
Ruszył naciskając pedał gazu.
-Ktoś inny nas później odwiezie - odpowiedział.
-Okej.
Włączyłam odtwarzacz. Rozpoznałam głos Toma Odella w piosence Or Another Love. Po chwili się wyłączyła. Zmarszczyłam czoło.
-Coś mi się wydaje, że znowu mam do czynienia z niejakim Versace - skomentowałam.
Nie odezwał się. Po chwili zatrzymał auto. Za jego przykładem wysiadłam z niego. Obszedł je podchodząc do mnie i wystawił swoją dłoń. Ujęłam ją, krzywiąc się. Chyba to zauważył, bo kącik jego ust się uniósł. Kolejka przed klubem Mohito ciągnęła się niemiłosiernie. Chłopak poprowadził mnie na sam jej początek. Szepnął coś do ochroniarza, a ten nas przepuścił. Wtargnęliśmy do środka. Uderzyła we mnie fala gorąca. Było duszno, a pot, perfumy i alkohol łączyły się w jeden zapach. Po chwili się do tego przyzwyczaiłam. Przepchnęliśmy się do baru i usiedliśmy na wysokich krzesłach.
-Dwa wściekłe psy - powiedział chłopak wyciągając portfel.
-Dwa? - uniosłam brwi.
-Musisz tego spróbować - wytłumaczył.
Pokręciłam przecząco głową za co zmroził mnie wzrokiem.
-Tylko jeden - dopowiedział.
Barman postawił przed nami jaskrawe, niebieskie napoje z parasolką i rurką. Westchnęłam. Unieśliśmy swoje drinki w toastowym geście.
-Za kojący alkohol - powiedział chłopak.
-Za obojętność - prychnęłam.
Stuknęliśmy lekko szklankami i zaczęliśmy pić wysoko procentowy napój. Był nieziemsko dobry. Szczerze mówiąc, nigdy czegoś takiego nie piłam. Uderzył mi od razu do głowy, ale nie miałam go dość.
-Brendy - powiedział chłopak.
-Jeszcze jeden - dodałam.
Czułam na sobie zdziwiony wzrok chłopaka, ale miałam to gdzieś. Chciałam się w końcu zabawić, akurat dziś w tym miejscu i z nim. Wyciągnęłam z torebki telefon. Miałam dwie wiadomości. Od Rose.
1.O 21.00 przychodzi Jason z kumplami, bądź u mnie.
2.Darlin?!
Zachichotałam głupio. To wina alkoholu. Odpisałam: jestem zajęta. Wysłałam. Zaczęłam pić drugiego drinka.
-Hej! Nie tak szybko, bo się upijesz - ostrzegł mnie mój towarzysz.
Spojrzałam na niego. W czarnych dżinsach, doskonale opinających jego biodra i białej bluzce z wcięciem wyglądał pociągająco. Zaśmiałam się zasłaniając dłonią usta. Przyszedł kolejny sms.
Rose:???
Zmarszczyłam czoło. Nie chciało mi się jej odpisywać. Schowałam telefon i dopiłam drinka. Ruszyłam w stronę parkietu. Zabawnie kręciło mi się w głowie. Zaczęłam wyginać swoje ciało w rytm muzyki. Przymknęłam oczy i uniosłam ręce w górę, wpadłam w pewien rodzaju trans. Wiedziałam, że przez cały ten czas chłopak mnie obserwuje. Po kilku minutach poczułam czyjeś ręce na moich biodrach. Otworzyłam oczy. Jakiś mięśniak zalotnie się do mnie uśmiechnął. Złapałam go za nadgartski i odtrąciłam jego ręce. Odwróciłam się i chciałam odejść, ale złapał mnie za rękę i odwrócił w swoją stronę. Wściekłam się.
-No nie bądź taka - powiedział.
Usilnie próbowałam wyrwać rękę z jego uścisku. Rozglądnęłam się wokół. Justina nie było już przy barze. Wystraszyłam się. Poczułam, że ktoś za mną staje.
-Ja wychodzę zapalić, a ty już z kimś flirtujesz kochanie? Nie ładnie - usłyszałam znajomy głos.
Zachichotałam. Mięśniak natychmiast mnie puścił. Widziałam w jego oczach przerażenie.
-V...Ve...Versace? Przepraszam. Nn... nie wiedziałem, że to twoja panienka - wyjąkał.
-Ale teraz już wiesz. Spływaj zanim się wkurzę - powiedział groźnie.
Słysząc jego wrogi ton sama się wystraszyłam. Dreszcze wstrząsnęły całym moim ciałem.
-Wszystko okej? - zapytał stając na przeciwko mnie.
Pokiwałam twierdząco głową i uśmiechnęłam się. Wróciliśmy do baru. Wzięłam chłopakowi sprzed nosa drinka. Zaczął się śmiać. Wypiłam go kilkoma haustami i odetchnęłam.
-Boże ile to miało w sobie procentów? - zapytałam będąc rozbawiona rozmazaniem obrazu przede mną.
-Dużo - odpowiedział chłopak.
Usłyszałam piosenkę T.ove - Habitats. Wstałam i wspierając się na ramieniu Justina wdrapałam się na krzesło, a następnie na barek. Chłopak szybko wstał i podtrzymał mnie.
-Co ty robisz? - zapytał się.
Był rozbawiony moim zachowaniem, jak i barman. Nie wiem dlaczego to zrobiłam, ale zaczęłam tańczyć zwracając na siebie uwagę połowy klubu. Cały czas mój towarzysz był w pogotowiu, asekurując mnie. Pod koniec swojego okropnego występu potknęłam się o własne nogi i spadłam z baru. Powinnam runąć na ziemię, ale nie stało się tak. Otworzyłam jedno oko, a później następne. Znalazłam się na rękach chłopaka. Patrzył w stronę barmana, który coś do niego powiedział.
-Musimy się zmywać, bo będziemy mieli kłopoty - odezwał się.
Przerzucił mnie sobie przez ramię i ruszył gdzieś szybkim krokiem. Muzyka była coraz cichsza. W końcu znaleźliśmy się na zewnątrz za klubem. Powoli dotknęłam stopami ziemi. Nie za bardzo wiedziałam, co się dzieje.
-Obejmij mnie i staraj się nie przewrócić - powiedział układając moją rękę wokół swojego pasa.
Jedną ręką sam mnie przytrzymywał. Popatrzyłam na niego marszcząc brwi. Wyciągnął telefon i przyłożył go do ucha.
-Przyjedź na tyły Mohito - powiedział i rozłączył się.
-Do kogo dzwoniłeś? - zapytałam.
-Do twojego ojca - zaśmiał się.
Popchnęłam go, cofając się tak, że wpadłam na ścianę.
-To nie było śmieszne! - wydarłam się na niego.
Wiedziałam, że w oczach mam łzy. Przymknęłam je na chwilę, żeby się uspokoić.
-Hej, nie chciałem cię urazić - powiedział podchodząc do mnie.
Otworzyłam oczy. Chłopak studiował moją twarz wzrokiem. Machnęłam ręką.
-Jason mnie zabije - mruknęłam.
-Za co? - zapytał stojąc dość blisko.
Nadal opierałam się o ścianę. Żeby móc patrzeć w oczy chłopakowi, musiałam unieść głowę.
-Za to, że jestem pijana - powiedziałam jakby to było oczywiste.
Chłopak się zaśmiał.
-Nie martw się, coś na to poradzimy. Posiedzisz u mnie dopóki nie wytrzeźwiejesz - powiedział.
-Dzięki 'V' - odpowiedziałam posyłając mu uśmiech.
Spojrzał na mnie pytająco.
-'V' to skrót od Versace - wytłumaczyłam.
Na jego twarzy pojawił się uśmiech. Nagle podjechało jakieś auto, oślepiając mnie światłami. Zmrużyłam oczy.
-Chodź - powiedział, obejmując mnie ponownie w pasie.
Poprowadził mnie do auta i pomógł wsiąść do tyłu. Zatrzasnął drzwi, a sam usiadł obok kierowcy.
-Do mnie - powiedział do kierowcy.
Ten skinął głową i ruszył. Po kilku minutach wysiedliśmy przy szeregu blokowisk. Kierowca odjechał na wznak Justina. Ruszyliśmy w stronę jednego bloku. Chłopak otworzył klatkę wpisując kod na panelu i przepuścił mnie przodem. Chwiejnym krokiem szłam po schodach przytrzymując się barierki. Potknęłam się na czwartym piętrze, ale w porę uratował mnie mój towarzysz zaciskając mocno rękę na moim biodrze. Na szczęście chwilę później ją zabrał. Zaśmiałam się. Stanęliśmy przed czarnymi, dużymi drzwiami. Chłopak otworzył je kluczem i gestem zaprosił mnie do środka.
-Ściągnij buty - polecił zamykając drzwi.
Posłuchałam go, a on w pół mroku poprowadził mnie za ramię do kuchni.
-Woda czy sok? - zapytał wyciągając szklanki.
-Sok - odpowiedziałam siadając na jednym z krzeseł wielkiej kuchni.
Jedynym oświetleniem było ty słabe światło schowane gdzieś pod gzymsem. Podobało mi się.
-Dlaczego jest tu tak ciemno? - zapytałam, kiedy postawił przede mną szklankę.
Wypiłam sok kiwi kilkoma haustami. Smakował mi.
-Nie lubię intensywnego światła o tej porze - odpowiedział dolewając mi soku.
Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na niego. Obraz wokół nadal się rozmywał.
-Im więcej wypijesz, tym szybciej wytrzeźwiejesz - wytłumaczył.
-Dosyć duża kuchnia - stwierdziłam.
-Lubię otwarte przestrzenie - wzruszył ramionami.
-Dość - powiedziałam dopijając napój.
Wstał i zabrał ją ze stołu. To samo zrobił z sokiem.
-Masz ochotę zagrać na konsoli? - zapytał nagle.
Spojrzałam na niego. Chyba się uśmiechał.
-Cóż... ponoć jestem dobra, ale w takim stanie... - pokręciłam głową.
Zaśmiał się i wyciągnął do mnie swoją dłoń. Ujęłam ją i wstałam chichotając. Poprowadził mnie z kuchni do mega wielkiego pomieszczenia. Po jego lewej stronie były białe drewniane schody prowadzące na piętro, a po prawej również białe drzwi. Pośrodku była kanapa, wokół fotele i okrągłe, zabawne pufy, które otaczały prostokątny, niski stół. Przed nimi było dużo miejsca, a na ścianie rozciągała się wielka plazma z głośnikami i innymi urządzeniami. Wyglądało to imponująco: połączenie nowoczesności ze stylowym białym i czarnym drewnem. Usiadłam na jednej z puf śmiejąc jak małe dziecko. Versace wziął dwa, białe, plastikowe przedmioty w kształcie wagi i ustawił je na wolnej przestrzeni. Wziął pilota do ręki i po chwili na wielkim ekranie wyświetlił się obraz.
-Podejdź i stań na punktorze - powiedział chłopak.
Domyśliłam się, że punktor to ta waga. Wykonałam jego polecenie, a on zrobił to samo stając na drugiej wadze.
-Gra polega na balansie ciała i zręczności - wytłumaczył.
W tym pomieszczeniu było jasno więc czułam się pewniej.
-A co będziemy robić? - zapytałam patrząc na niego.
Posłał mi jeden z rodzaju tych zagadkowych uśmiechów.
-Gotowa? - zamruczał sarkastycznie.
Pokiwałam głową śmiejąc się. Nadal chwiałam się przez obecny mojej krwi alkohol. Chłopak znowu coś nacisnął i zaczęło się odliczanie. Po 10 sekundach wyświetlił się obraz dwóch animowanych człowieków.
-Naciśnij mocniej stopami powoli albo szybko, a ten ludzik się poruszy. Jeżeli chcesz żeby skoczył stań na moment na palcach, wybijając się. No i oczywiście pamiętaj o równowadze - rzucił.
Zaczęliśmy wyścig. Śmiałam się jak idiotka w ciągu dwóch 10-minutowych rozgrywek za każdym razem przegrywając.
-Jesteś w tym beznadziejna, Lightwood - stwierdził ze śmiechem chłopak.
-Nie ukrywam tego - odpowiedziałam.
-Jeszcze jedna rundka? - zapytał wyzywająco.
-I tak przegram - stwierdziłam z grymasem na twarzy.
Rozbawiłam go po raz kolejny.
-Versace przestań się ze mnie nabijać - udałam urażony ton.
-Wybacz mi mój brak manier - powiedział z powagą.
Uśmiechnęłam się triumfalnie. Chłopak zszedł ze swojej deski i stanął za mną.
-Co ty robisz? - zapytałam marszcząc brwi.
-Przesuń się, ktoś musi nauczyć cię w to grać - powiedział.
Stanęłam na krańcu wagi, a on stanął na niej zaraz za mną. Zdecydowanie za blisko. Dotykałam go plecami, co wywołało na mym ciele dreszcze.
-Gotowa? - usłyszałam głos nad swoją głową.
-Tak - wychrypiałam.
Na ekranie znowu pojawił się ten sam obraz. Chłopak położył swoje ręce na moich ramionach i zaczął mną pokierowywać. Po chwili rozluźniłam się, śmiejąc razem z nim. Udało mi się ukończyć cały tor w niezłym czasie.
-Widzisz to nie takie trudne - powiedział i zszedł z punktora.
Usiadłam z ulgą na jednej z puf. Chłopak wyłączył cały sprzęt i odwrócił się w moją stronę.
-Wciąż się nie upiłem. Mam ochotę na martini, zaraz wracam - powiedział i wyszedł.
Wrócił z dużym, blado-zielonym drinkiem. Usiadł na pufie obok mnie i zaczął sączyć napój przez rurkę.
-Nie podejrzewałabym, że to mieszkanie może być tak duże - odezwałam się.
-120 metrów kwadratowych to nie dużo - powiedział wzruszając ramionami.
-Jest ładne - stwierdziłam.
-Też tak uważam - odpowiedział z uśmiechem.
-Mam pytanie - zaczepiłam go.
Odwrócił się w moją stronę i spojrzał na mnie podejrzliwie. Dał znak gestem, żebym kontynuowała.
-Co robiłeś wtedy w tym lesie? Należysz do mafii albo jakiegoś gangu? - zapytałam.
Zmarszczył czoło.
-Posłuchaj Darlin. Udam teraz, że nie słyszałem tego pytania, a ty wybijesz sobie z głowy te wszystkie podejrzenia. Jeżeli tego nie zrobisz, będę zmuszony cię zabić - powiedział obojętnym tonem.
Opanowałam niepokój, który mnie nawiedził.
-Grozisz mi, a ja tu jeszcze siedzę - powiedziałam niedowierzając.
Zaśmiał się i poszedł odnieść pustą szklankę. Po chwili wrócił, siadając na przeciwko mnie.
-Ja też mam pytanie - stwierdził.
Onieśmielał mnie jego pewny siebie wzrok. Zaczęłam bawić się palcami.
-Tak? - zachęciłam go.
-Dlaczego nie pocałowałaś mnie wtedy w windzie? - zapytał.
Podniosłam na niego zdziwiony wzrok. Przypominając sobie jak rzucił się na mnie w windzie, wzdrygnęłam się.
-Zrobiłeś to z impulsu. Poza tym nie mam w zwyczaju całować dupków. I szczerze? Miałam wielką ochotę ci wtedy mocno przywalić.
Przekrzywił głowę.
-Nie podobam ci się? - zapytał z dziwnym wyrazem twarzy.
Odchyliłam się w tył tak, że dotykałam plecami ziemi. Nie mogąc się powstrzymać zaczęłam się śmiać. Chcąc się opanować przykryłam ręką twarz. Kiedy już się uspokoiłam miałam łzy w oczach i szybciej oddychałam. Wróciłam do swojej poprzedniej pozycji napotykając zmieszany wzrok Justina. Patrzył na mnie unosząc jedną brew.
-Przepraszam - powiedziałam powstrzymując uśmiech.
-Jeszcze nikt nigdy mnie nie wyśmiał i nie dał mi pewnego rodzaju kosza - rzucił.
Wzruszyłam ramionami.
-Co robiłaś w szpitalu? - zapytał.
-Przyszłam po wyniki.
Patrzył na mnie wyczekując dalszej odpowiedzi.
-Jestem zdrowa - dopowiedziałam.
Pokiwał tylko głową.
-A ty? Co tam robiłeś z tym maluchem? - zapytałam.
Bardzo mnie to interesowało. Spojrzał na mnie, a jego brązowe oczy pociemniały, stając się niemal czarne.
-Nie twój zasrany interes - wysyczał z jadem.
Był wściekły przez to, że go zapytałam. Chyba wiedziałam o co mu chodzi. Wstał i podszedł do wielkiego okna. Nie widziałam już jego twarzy.
-Jest chory, prawda? - zapytałam znając już odpowiedź.
Nawet nie drgnął. Dostrzegłam, że zaciska ręce w pięści.
-Nie możesz tak reagować za każdym razem, kiedy ktoś o tym wspomni - dopowiedziałam. 
-Nie chcę, żeby odszedł - powiedział cicho.
Wstałam i podeszłam do niego.
-Odwróć się - poprosiłam równie cichym głosem.
Posłuchał mnie. Nienawidziłam takich rozmów. Zawsze czułam wtedy kłucie w sercu, a łzy same mi płynęły. Podniosłam ostrożnie wzrok na jego twarz. Widniała na niej bezsilność, ból i cierpienie. Śladu nie było po przywdziewanej przez niego masce.
-Nie mamy wpływu na to kto od nas odchodzi. Pozostaje nam tylko być przy nim cały czas i kochać go - wyszeptałam.
Stał w momencie jak wryty i tylko patrzył na mnie swoimi dużymi oczami. Wyciągnął do mnie rękę i obejmując mnie nią za plecami, przyciągnął mnie do siebie. Wtulił twarz w moje włosy. Jego oddech był ciężki i nie równy. Wiedziałam, że bardzo cierpi. Puścił mnie dopiero po kilkunastu minutach, kiedy jego oddech się uspokoił. Wybiła północ.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz