sobota, 18 kwietnia 2015

Rozdział XIV

VERSACE POV
Trzy dni spędziłem w Seattle utrzymując tylko telefoniczny kontakt z Darlin. Teraz był poniedziałek, godzina 18.00, a ja samotnie siedziałem u siebie w mieszkaniu. Tępo wpatrywałem się w czarny pamiętnik. Nienawidziłem swojej ostatniej lektury. Myśli dotyczące przeszłości mojej dziewczyny sprawiały, że byłem wściekły, zmartwiony i cholernie smutny. Dlaczego ona musiała przeżyć coś takiego? Dlaczego była sama, wciąż odtrącając innych? Odetchnąłem znacząco. Najbardziej bolało mnie to, że nie mogłem się z nią zobaczyć tylko dlatego, że nie panowałbym nad emocjami. Wiedziałem tylko tyle, że każdą wolną chwilę spędzała teraz ze swoimi kuzynem. Z frustracją wyciągnąłem telefon i wybrałem numer oznaczony gwiazdką. Odebrała po pięciu sygnałach, co mimowolnie mnie zmartwiło.
-Christian? - wysapała swoim słabym głosikiem.
-Dlaczego dyszysz? - zapytałem, marszcząc czoło.
-Uciekałam... przed Ashtonem... chciał mnie namaścić - pożaliła się.
Skrzywiłem się. Czy byłoby to nieodpowiednie, gdybym skopał mu tyłek za próby skrzywdzenia całego mojego świata?
-Mogę przyjechać? - zapytałem bez namysłu.
-Wróciłeś? - bardziej stwierdziła niż zapytała, uradowanym piskiem.
Ucieszyła mnie jej reakcja.
-Więc mogę? - wymruczałem wstając z kanapy. 
-Christian nie zadawaj pytań, na które znasz odpowiedzi - skarciła mnie umyślnie.
Roześmiałem się krótko.
-Będę za 20 minut - oznajmiłem, zakańczając niechętnie połączenie.
Wsadziłem telefon do przedniej kieszeni czarnych rurek. Za ich paskiem, pod czarną, szerszą koszulką z długimi rękami w miejscu krzyży sadowiła się broń. Znowu postanowiłem się z nią nie rozstawać. Ubrałem zimowe buty i zarzuciłem kurtkę. Mój samochód stał jak zawsze w tym samym miejscu. Przekręciłem kluczyk w stacyjce i ruszyłem pustą ulicą. Po długim kwadransie znalazłem się pod domem Lightwoodów. Wygramoliłem się z samochodu, niemal wbiegając na werandę. Wpadłem na zabawny pomysł, który był nieco dziecinny. Zacząłem naciskać na dzwonek w rytm hymnu miejscowej drużyny, w której Darlin kiedyś grała. Akurat, kiedy skończyłem otworzyła drzwi, wpadając we mnie z impetem. Zarzuciła mi ręce na szyję i oplotła nogami w pasie, wtulając się we mnie. Przytrzymywałem ją desperacko, wracając myślami do tego cholernego pamiętnika. Nie dziwiło mnie już, że nie chciała, żebym go przeczytał. Jednak musiałem. Dobrze było wiedzieć, co wywoływało jej ból, strach czy cierpienie w oczach. Ostatni zapis pochodził z marca tego roku. Nie określiła w nim dnia, czy godziny jak w innych. Zapamiętałem go doskonale, brzmiał:
To definitywny koniec. Koniec autodestrukcji. Czas odbudować to, co zostało zniszczone. Czas stanąć twarzą w twarz z demonami przeszłości w przyszłości. Teraźniejszością się nie martwię - to ona mnie tworzy. Ale teraz będzie inaczej, bo mam nad nią całkowitą kontrolę. Moja przewaga polega na wykorzystywaniu słabości. Umiem przecież rozszyfrować ludzi przez ich zachowanie, mowę, ubiór i poglądy. Doskonale wiem, jak się od nich wszystkich odgrodzić na tyle dostatecznie, żeby nie wymagali ode mnie więcej, niż ja od nich. Chcę pogrywać na równych zasadach. Moich zasadach, które nie obowiązują mnie samej. Czas stanąć na równe nogi. Czas nie okazywać swoich słabości. Czas zacząć oddychać i żyć, będąc sobą: zobojętniałą, empatyczną ignorantką, która nie znosi pochwał, komplementów i zainteresowanych spojrzeń, którymi inni ją darzą. To czas, w którym ból przenosi się na nieodwracalnie uszkodzone serce. Mięsień, który ukazuje swą obecność pompowaniem krwi i miarowym biciem. Czas powrotu do normalności. Czas absencji od długotrwałego ćpania, które mnie zniszczyło.
Wyrwałem się z zamyślań, przypominając ostatnie słowa bazgrane nerwowo po białej kartce, które były obietnicą i pewnego rodzaju nowym prologiem. Dziewczyna zaczęła się zabawnie wiercić w moich ramionach, próbując się z nich wydostać. Po chwili opuściłem ją na ziemię, przyklejając sobie do twarzy sztuczny uśmiech.
-Wejdziesz do środka czy mam cię tam zaciągnąć? - zapytała opryskliwie.
Uniosłem jedną brew. Wiedziałem, że sobie ze mną pogrywa. Mimowolnie wszedłem do środka, ale tylko dlatego, że nie chciałem, żeby się przeziębiła. Miała na sobie przecież tylko leginsy i szarą, cienką bluzę z orłem. Jej włosy były jak zawsze idealnie ułożone. Oczy radośnie błyszczały pomimo jej udawanej, naburmuszonej miny. Przyciągająca wzrok zieleń tęczówek, osłonięta była długimi, licznymi rzęsami, co nadawało mroku jej spojrzeniu. Przybliżyłem się do niej tak, że stykaliśmy się ciałami. Oparła się plecami o ścianę i wydała ciche westchnienie.
-Dlaczego tak na mnie patrzysz? - zapytała obojętnie.
Rozejrzałem się z łobuzerskim uśmieszkiem wokół siebie. Znikąd nie dochodziły żadne głosy. Wróciłem wzrokiem do jej pięknej, beznamiętnej twarzy. Zakuło mnie w sercu widząc tą maskę. Spuściłem wzrok na jej zaróżowione usta, które były idealnie wykrojone. Nigdy nie widziałem nikogo tak perfekcyjnego i jednocześnie prowokacyjnego.
-Bo nie mogę już dłużej się powstrzymać - odpowiedziałem i wpiłem się w jej wargi.
Musiałem przy tym znacznie się pochylić. Na początku dziewczyna była zdziwiona, ale po chwili oddała pocałunek z równą żarliwością. Przybliżyłem się do niej jeszcze bardziej i zaczęliśmy gustowny, pożądliwy taniec swoimi językami. Przeniosła ręce na moje ramiona i jedną ręką sunąc po karku, lekko pociągnęła za końcówki moich włosów. Cholernie mi się to podobało. Nieświadomie przycisnąłem ją swoimi biodrami do ściany przez co jęknęła mi prosto w usta. Moje serce biło jakby zaraz miało złamać żebro. Co ona ze mną robiła? Kilka dni temu się hamowałem, ale teraz tak bardzo jej pragnąłem. Nigdy nie czułem tak wielkiego pożądania i nie miałem takiej ochoty na waniliowy seks z nią. Nawet nie była tego świadoma, co ze mną robiła. Niechętnie oderwałem swoje usta od jej ciepłych warg. Nasze oddechy były nierówne. Zdawało się, że walczymy o każdy skrawek znajdującego się tu powietrza. Oparłem czoło o jej, wpatrując się w hipnotyzujące oczy.
-Kocham cię, Darlin Lightwood - wyrwało mi się to, co od dłuższego czasu nękało moją głowę.
Dziewczyna otworzyła szerzej oczy, które zaszły niemą mgiełką. Długo nic nie mówiła, uspokajając swój oddech. Przymknęła na moment oczy, a później znowu je otworzyła.
-To dobrze się składa, bo ja też cię kocham Versace - odezwała się.
Na jej twarzy błąkał się nieśmiały uśmiech. Wyszczerzyłem się jak idiota, czując rozgrzewające mnie po całym ciele uczucie. Pocałowałem ją namiętnie po czym nieznacznie się odsunąłem. Zaprowadziła mnie do swojego pokoju bełkotając po drodze coś o tym, że wszyscy powinni zjawić się wieczorem. Usiadła po turecku na łóżku, poklepując miejsce na przeciwko siebie. Wykonałem jej niewypowiedziane polecenie, wyciągając naszyjnik spod czarnej koszulki. Jej oczy natychmiast pojaśniały, a na jej twarzy pojawił się śnieżnobiały uśmiech.
-Nosisz go - stwierdziła uradowanym głosem.
-Podoba mi się - wyznałem, wzruszając ramionami z lekkim uśmiechem.
Przewróciła wymownie oczami.
-A jak spodobał ci się mój prezent? - zapytałem będąc niesamowicie ciekawym.
Na jej twarzy pojawił się dziecinny grymas. Długo się nie odzywała.
-To tylko bilety na koncert - zawyłem błagalnie.
-Tylko vipowskie bilety na koncert Lany Del Rey, która jest jedną z najważniejszych dla mnie wokalistek - przedrzeźniła mnie.
-Więc? - parsknąłem.
-Podoba mi się, nawet bardzo - odpowiedziała wzdychając.
-Dobra mina do złej gry - wyrwało mi się.
Przez mój cholerny komentarz dziewczyna się obruszyła. Myślałem, że zaraz wybuchnie, ale zamiast tego otrzymałem jej smutny uśmiech. Zmarszczyłem czoło.
-Co się dzieje, skarbie? - zapytałem ujmując jej dłonie.
Spojrzała na mnie niepewnie, a ja pogładziłem ją po knykciach. Poddała się.
-Myślałam... myślałam, że po tym jak przeczytasz ten pieprzony pamiętnik, zostawisz mnie - wyznała uciekając wzrokiem.
Byłem zdumiony, a zarazem przerażony jednocześnie. Pociągnąłem ją w swoją stronę tak, że usiadła na moich splecionych nogach, układając swoje po moich bokach. Podniosła na mnie zrezygnowany wzrok.
-Nigdy bym tego nie zrobił. Poza tym będziesz miała ode mnie spokój tylko wtedy, kiedy sama będziesz tego chciała - zakomendowałem z bolącym sercem.
Posłała mi niepewny uśmiech i zaczęła bawić się skrawkiem mojej koszulki. Zdecydowałem się na dalszą przemowę, przymykając nerwowo powieki.
-Wracając do tego cholernego pamiętnika. Darlin zrozum... Te wydarzenia z przeszłości mnie nie obchodzą. Liczy się tylko teraźniejszość. Rozumiem, że w pewien sposób ukształtowały cię na tą osobę, którą teraz jesteś i mimo tego, że na myśl o tym, co przeżywałaś wpadam w szał i zaczynam zachowywać się jak paranoik, kocham cię. Nie mam ci za złe tego, co było kiedyś. Sam nie byłem lepszy. Wiesz co jest najlepsze w upadku? To, że się wstaje, a ty zrobiłaś to sama, bez niczyjej pomocy - powiedziałem.
Zapragnąłem jeszcze raz ją pocałować, ale wyprzedziła moje ruchy, wtulając głowę z zagłębienie pomiędzy moimi barkami. Zacząłem kołysać ją w przód i w tył, nie luzując uścisku.
-A wiesz, co najgorszego jest w upadku? - wychrypiała retorycznie.
Czekałem na jej odpowiedź denerwując się nieznacznie.
-Świadomość przez co się upadło - dopowiedziała.
Jeszcze chwilę trwała w moich objęciach, a ja gładziłem ją ręką po plecach.
-Okej? - zapytałem z troską w głosie, kiedy się odsunęła.
Nie patrzyła mi w oczy tylko studiowała moją twarz. Dłońmi robiła z nią co chciała, a ja nie miałem nic przeciwko.
-Okej - odpowiedziała bawiąc się kącikami moich ust.
Uśmiechnąłem się lekko, a ona obdarowała mnie delikatnym pocałunkiem.
-Powiedz co robiłeś w Seattle - poprosiła wracając do skrawka mojej koszulki.
Nadal siedziała na mnie okrakiem, a ja ją obejmowałem.
-Głównie spędzałem czas z rodziną. Nawet wybrałem się na stok z Christopherem - odpowiedziałem wzruszając ramionami.
Na jej twarzy widniał uśmiech. Nie dystansowała mnie już tak, jak wcześniej. Kiedy przeniosła ręce za moje plecy, zamarłem. Jej reakcja zbiła mnie z tropu. Nie była zaskoczona czy przestraszona. Ostrożnie wysunęła zza paska broń i ułożyła ją w dłoniach.
-Po co ci ona? - zapytała podnosząc na mnie wzrok.
Przęłknąłem ślinę. Nie wiedziałem co mam jej powiedzieć, więc tylko wzruszyłem ramionami.
-Mogę cię prosić, żebyś już nigdy więcej jej nie nosił? - zapytała, a jej słaby uśmiech całkowicie zniknął.
Cholera, nawet nie wiedziała jak było to niemożliwe. Przeczesałem ręką nerwowo włosy, wracając nią z powrotem na jej plecy. Jeżeli miała nie nabierać podejrzeń i zbędnie się martwić, musiałem się zgodzić.
-Dobrze - odpowiedziałem nie kryjąc zdenerwowania.
Odetchnęła z widoczną ulgą i wstała ze mnie, zeskakując z łóżka.
-Co robisz? - zapytałem obserwując ją.
-Właśnie chowam to cholerstwo - odpowiedziała gmerając przy toaletce.
Nie wiedziałem czy była to dobra decyzja ale postanowiłem teraz o tym nie myśleć. Resztę wieczoru spędziliśmy oglądając komedię, która mnie rozluźniła. W tym czasie przychodziły mi smsy, których celowo nie odczytywałem. Około 21.00 pożegnałem się z nią i wyszedłem mijając jej rodzicielkę. Powitała mnie z nieśmiałym uśmiechem, który chętnie odwzajemniłem. Wsiadając do auta wyciągnąłem telefon i odczytałem trzy smsy od Carla.
C: Musimy się spotkać. Wpadnij do korporacji.  
C: Versace to naprawdę ważne.
C: Mam nadzieję, że zatrzymał cię jakiś stan wyjątkowy.
Uderzyłem rękoma o kierownicę. Rozglądając się gniewnie po okolicy, ruszyłem z piskiem opon. Wcześniej wysłałem smsa do mężczyzny.
CH: Jadę.
Niedługi rozdział, ale chyba was nie rozczarowałam? Musicie wiedzieć, że ta historia zaszła najdalej ze wszystkich i że jest dla mnie naprawdę ważna... Kiedyś pisałam na blogspocie trzy opowiadania, ale kończyło się to usunięciem podobnie jak na wattpadzie. Teraz nie zamierzam tego spieprzyć. Mam miliony pomysłów, ale najpierw trzeba je zrealizować. Cierpią przez brak czasu, ale nie martwcie się. Nie śpię po nocach i chętnie będę pisać. P.S. rozdział rozpoczęty właśnie o 23.00. Z racji tego, że piszę z telefonu - dostałam nim kilka razy w twarz, nie umiejąc go utrzymać XD Miłego czytania, komentowania i gwiazdkowania! :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz