-Jestem gotowa! - krzyknęłam, zapinając plecak.
Byłam ubrana w jasne dżinsy z dziurą na kolanie, czarny tshert i bordową, dużą bluzę na zamek. Zarzuciłam kurtkę moro i czarny plecak na jedno ramię. Włosy upięłam w kok, wypuszczając z niego pojedyncze pasma. Byłam pomalowana tylko tuszem i malinowym błyszczykiem. Zbiegłam po schodach do holu, gdzie czekał Christian. Mimo tego, że musiał wcześnie wstać był w dobrym humorze. Założyłam swoje czarne traperki, związując je mocno.
-Wyglądasz jak seksowna turystka - usłyszałam.
Spojrzałam w jego czekoladowe oczy i uniosłam brwi. Chłopak zaśmiał się i pociągnął mnie za rękę. Zamknęłam dom na klucz i wsiadłam do samochodu, stojącego na podjeździe.
-Zapomniałam ci powiedzieć, że do końca tygodnia nie będę miała dla ciebie czasu - powiedziałam z przepraszającym uśmiechem, kiedy włączył się do ruchu drogowego.
-Jak to? - zapytał, a na jego czole pojawiło się kilka zmarszczek.
Zachichotałam widząc jego reakcję. Westchnął przeciągle, ukazując irytację.
-Mam ważny projekt z historii, który decyduje o 50% mojej oceny końcowej i zamierzam mu poświęcić czas zaczynając od dzisiaj, a kończąc w sobotę - oznajmiłam z uśmiechem.
-I tylko tyle? To nie powód, żeby mnie spławiać, bo w historii jestem bardzo dobry i użyteczny - spojrzał na mnie puszczając mi perskie oko.
Parsknęłam, przykrywając dłonią usta.
-Od kiedy to interesują cię starożytne cywilizacje? - zapytałam obojętnie.
-Niestety od znacznie dłuższego czasu niż ty - odpowiedział całkiem poważnie.
Rozbawił mnie tym zamiast sprowokować. Uśmiechałam się jak głupia wiedząc, że między nami znów wszystko w porządku.
-Więc, kiedy zaczynamy? - zapytał instynktownie ruszając brwiami.
Zastanowiłam się chwilę. W sumie to nie był taki zły pomysł.
-Teoretycznie od razu po szkole - odpowiedziałam nie kryjąc przy tym zadowolenia.
-A w praktyce? - zapytał dwuznacznie z łobuzerskim uśmiechem.
Znowu nie zareagowałam na jego zaczepkę.
-Zaraz po tym jak zjemy obiad - odpowiedziałam naturalnie.
-Jaki temat? - nakręcił się.
-Starożytne cywilizacje Ameryki. Ja zajmę się Majami i Aztekami, a ty Inkami - zakomendowałam.
-Tak jest - zasalutował mi jedną ręką.
Akurat zaparkował auto na szkolnym parkingu. Odpięłam pasy, odwracając się w jego stronę.
-I pamiętaj. Od dziś jesteśmy tylko partnerami od projektu - ostrzegłam go.
Otworzył usta ze zdumienia. Nie mogąc się opanować, zaczęłam się z niego śmiać. Przestałam dopiero po długiej chwili.
-Jesteś okropna - powiedział mrużąc oczy.
Pokazałam mu język, a on się wyszczerzył.
-O której mam po ciebie przyjechać? - zapytał.
-Kończę o 13, ale chcę wpaść jeszcze do biblioteki, więc bądź o 14 - poprosiłam.
-Okej, a teraz mnie pocałuj i uciekaj na lekcje mądralo - rzucił, przybliżając się nieco.
Uniosłam brwi. Wpadłam na genialny pomysł. Robiąc chłopakowi na złość nachyliłam się w jego stronę, żeby go pożegnać. Zamiast namiętnie pocałować, cmoknęłam go w kącik ust. Zanim się zorientował zabrałam plecak i wyskoczyłam z samochodu, chichocząc. Usłyszałam jego warknięcie, zatrzaskując drzwi
Celowo się nie odwracałam i już po chwili dotarłam do głównego wejścia szkoły, gdzie czekała na mnie Rose.
-Pieprzona pogoda - burknęła dziewczyna.
Miałam genialny humor, więc tylko się do niej uśmiechnęłam. Prychnęła i weszłyśmy do środka.
-Jeżeli to Versace tak na ciebie działa to ci zazdroszczę - rzuciła, kiedy ściągałyśmy kurtki.
Zastanowiłam się na chwilę. Trafiła nieomylnie w samo sedno, ale martwiło mnie jej podejście. Przecież to ona zawsze była tą uśmiechniętą, a ja naburmuszoną.
-Coś nie tak z Tyronem? - zapytałam badając jej reakcję.
Szłyśmy teraz pod jedną z sal, gdzie miałyśmy mieć biologię. Przyjaciółka uśmiechnęła się smutno.
-Rzuciłam go - odpowiedziała wzruszając ramionami.
Moja szczęka w sekundzie opadła. Rosalie i Tyrone byli perfekcyjną, idealną, przykładową, nie rozstającą się nawet na moment, kochającą parą. Byli ze sobą od roku i nigdy nie pomyślałabym, że się rozstaną. Sami mówili, że planują już wspólną przyszłość. Stanęłyśmy na korytarzu pod drzwiami klasy.
-Ale dlaczego? - zapytałam z niedowierzaniem.
Rosalie zlustrowała mnie swoim skrajnie obojętnym spojrzeniem.
-Nie pasowaliśmy do siebie i po prostu tak wyszło - stwierdziła w końcu.
Zmarszczyłam czoło. Co się stało z moją ciepłą, uczuciową Rosalie? Nie mogąc tego znieść po prostu ją do siebie przytuliłam.
-Darlin, ale mi wcale nie jest przykro - zaprotestowała.
-Ale mi jest i to cholernie - przyznałam, nie puszczając jej.
Pogładziła mnie ręką po plecach. Kiedy zadzwonił dzwonek, odsunęłam się od niej i dostrzegłam na jej twarzy szczery uśmiech. Jako ostatnie weszłyśmy do klasy na lekcję biologii z szurniętą staruszką. Cały dzień próbowałam dowiedzieć się więcej o ich rozstaniu, ale Rose umiejętnie mnie spławiała. Wiedząc jak przesłuchania są drażniące, odpuściłam. Po dwóch godzinach literatury angielskiej pożegnałam się z nią buziakiem. Powiedziała mi tylko, że ma na oku kogoś nowego i niedługo ją z nim zobaczę. Nie proponowała mi żadnego wspólnego wyjścia, co było na moją korzyść. Szybkim krokiem przeszłam przez korytarz, a następnie schodami do podziemi, gdzie znajdowała się pokaźna, szkolna biblioteka. Odszukałam bez problemu dwa grube tomiska, które mnie interesowały. Zajęłam miejsce w kącie przy stoliku i zaczęłam je kartkować, zaznaczając najważniejsze rzeczy kolorowymi, przylepnymi karteczkami. Każda książka miała około 600 stron i dużo ważyła. Nagle usłyszałam chrząknięcie. Spojrzałam znad książki na osobę siedzącą na przeciwko mnie. Musiał już tu być bardzo długo, a ja go nie zauważyłam, będąc pochłonięta tekstem.
-Co taka ładna dziewczyna jak ty robi w tak obskurnej bibliotece? - zapytał nieznajomy swoim kokieteryjnym głosem.
Uniosłam brwi i odruchowo prychnęłam. Chłopak miał gęste, czarne włosy i duże, jasne, błękitne oczy, które przeszywały mnie na wylot, śledząc każdą reakcję. Jego mocno malinowe usta idealnie współgrały z jasną, niemal śnieżną karnacją. Był ubrany cały na czarno w stylu typowego bad boya. Kiedy powróciłam do jego twarzy, widniał na niej szyderczy uśmiech.
-Czyżbyś miała na mnie ochotę? - zapytał prowokacyjnie oblizując wargi.
Popatrzyłam na niego jak na idiotę. Rezygnując z drętwej wymiany zdań, spojrzałam na złoty zegarek. Wskazywał 13.58. Uśmiechnęłam się sama do siebie. W końcu w godzinę zdążyłam przekartkować samych Azteków i za chwilę miałam znowu zobaczyć swojego greckiego boga. Wstałam i ubrałam kurtkę, zarzucając na ramię plecak. Ciężkie tomiska wzięłam w obie dłonie, omijając drewniany stolik. Nagle czyjaś ręką zacisnęła się na moim nadgarstku. Gniewnie spojrzałam na nieznajomego, który wciąż siedział na swoim poprzednim miejscu.
-Lekcja na następny raz: odpowiadaj na moje pytania i nie ignoruj mojej osoby - powiedział, świdrując mnie wzrokiem.
Wkurzyłam się. Żaden bezczelny dupek nie będzie się tak zachowywał w stosunku do mojej osoby. Wyrwałam dłoń z jego uścisku i przywaliłam mu trzymanymi książkami w rękę.
-Trzymaj ręce przy sobie, bo ci je wykręcę - syknęłam, zaciskając zęby.
Jego morskie, lagunowe oczy zabłysły, jak u małego dziecka. Uśmiech, który wtargnął na jego usta jeszcze bardziej podziałał na moje urażone, zlekceważone ego. Obdarzając go ostatnim złowrogim spojrzeniem, opuściłam czytelnię. Szybkim krokiem dotarłam na parking, gdzie w znanym mi samochodzie czekał Christian. Wsiadłam od strony pasażera i rzuciłam na tylne siedzenie plecak wraz z pożyczonymi tomiskami. Chcąc odreagować, zbliżyłam się do chłopaka i ciągnąc go za szyję, wpiłam się w jego wargi, kiedy już chciał coś powiedzieć. Wiedziałam, że mu się to podoba, bo zrezygnował z mówienia, odwzajemniając mój agresywny atak ustami. Nie pytając o pozwolenie, wtargnęłam językiem do jego buzi i nie pozwalałam mu mnie zdominować. Warknął cicho, kiedy się od niego odsunęłam. Nerwowo wdychałam powietrze, które było mi teraz potrzebne w nadmiarze. Jego oddech był równie przyśpieszony.
-Co to było? - zaśmiał się, odpalając sportowy samochód.
Uśmiechnęłam się będąc zadowolona z tego, że go zaskoczyłam. Po dawnym zdenerwowaniu nie było ani śladu.
-Chyba się stęskniłam - odpowiedziałam, wzruszając ramionami.
Versace szczerząc się, włączył muzykę, którą szybko przygłośnił.
-Chcę usłyszeć jak śpiewasz - poprosił, łagodnie ruszając z parkingu.
Przewróciłam oczami i przełączyłam wolną piosenkę, aż usłyszałam Justina Timberlake'a zaczynającego Mirrors. Głośno zaczęłam mu akompaniować, co spodobało się kierowcy. Już w połowie zwrotki dołączył do mnie, co wywołało dreszcze na moim ciele. Jego głos był piękny, aksamitny i idealnie pasował do tej smutnej piosenki. Następny utwór był weselszy śpiewany przez One Republic - Love Runs Out. Niesowicie odprężyłam się w tej drodze do domu.
-Wiesz kto wygrał wtedy ten konkurs w Miejscowym Ośrodku Kultury? - zapytał chłopak, kiedy wysiedliśmy z auta.
W odpowiedzi uśmiechnęłam się do niego i wzruszyłam ramionami. Otworzyłam drzwi kluczem, zapraszając go do środka. Zdjęliśmy kurtki i buty.
-Rozgość się - poleciłam.
Sama powlokłam się na górę, zanosząc tam plecak i tematyczne książki. Kiedy wróciłam na dół, zastałam Christiana w kuchni. Opierał się o blat kuchenny z założonymi rękami. Nie patrzył na mnie, intensywnie się nad czymś zastanawiając. Podeszłam do niego i pocałowałam go w brodę, bo tylko dotąd dostawałam. Wyrwał się z rozmyślań, szeroko uśmiechając.
-Lubisz zapiekankę ziemniaczaną? - zapytałam, zerkając do jeszcze ciepłego piekarnika.
Oznaczało to, że była tu pani Jones, która gotowała dla nas w tygodniu. Christian podszedł do mnie od tyłu, oplatając swoimi silnymi ramionami w pasie. Trącając nosem moją szyję wydał cichy, potwierdzający pomruk.
-Versace - zbeształam go.
-Lightwood - szepnał, składając pocałunek na mojej odsłoniętej szyji.
-Jeżeli tak będzie wyglądała nasza współpraca to chyba cię wyrzucę - zachichotałam.
Zawtórował mi, prostując się.
-Więc? - ponagliłam go.
-Przecież już nic nie robię, tylko się przytulam - drażnił się ze mną.
Westchnęłam. Moja wredna, złośliwa strona miała pewien genialny pomysł. Jeżeli on mógł mnie rozpraszać, doprowadzając tym samym do szaleństwa, to ja też. Ignorując jego bliskość zmusiłam go, żeby cofnął się o dwa kroki, napierając na niego. Sprawiło to, że się zaśmiał. Przed wykonaniem kolejnego ruchu, uśmiechnęłam się złośliwie. Pochylając się, żeby otworzyć piekarnik, wypięłam się, ocierając tym samym o krocze chłopaka. Usłyszałam jak wciąga ze świstem powietrze. Postawiłam szybko krok do przodu przez co wpadł na mnie. Jęknął cicho. Była to jego wina, bo w końcu sam mnie obejmował. Wyjmowałam właśnie naczynie żaroodporne, czując duże, twarde wybrzuszenie na pupie. Mimo zaistniałej sytuacji, która powinna mnie obrzydzać lub krępować, zaśmiałam się. Zamknęłam piekarnik powtarzając ruch z pochylaniem się.
-Cholera, wygrałaś - syknął, puszczając mnie.
Stwierdziłam, że spodnie Christiana są teraz naprawdę ciasne. Uśmiechnęłam się, świętując po cichu małe zwycięstwo. Kątem oka dostrzegłam, że siedzi grzecznie przy stole. Wyciągnęłam z szafki dwa, białe talerze, nakładając na nie danie. Schowałam naczynie z porcją dla mamy do piekarnika i go zamknęłam. Usiadłam obok Christiana, podając mu widelec. Wziął go, dźgając podane jedzenie. Nie wytrzymałam i wybuchnęłam śmiechem. Myślałam, że się wkurzy, ale zamiast tego się uśmiechnął.
-Jesteś okropnym łobuzem - powiedział, biorąc do ust pierwszy kęs.
-Sam zacząłeś - wytknęłam mu.
Musiałam przyznać, że pani Jones potrafiła gotować. Ignorowałam natarczywy wzrok Christiana.
-Bo nie wiedziałem, że posuniesz się do czegoś takiego - stwierdził nie kryjąc rozbawienia.
Dojedliśmy w milczeniu. Umyłam nasze talerze kładąc je do suszarki.
-Smakowało? - zapytałam, wyciągając z lodówki sok bananowy i dwie szklanki.
-Jak nigdy - odpowiedział szczerze.
Skierowaliśmy się schodami do mojego pokoju. Dopiero teraz zauważyłam, że chłopak niesie czarną teczkę. Usiedliśmy na przeciw siebie pośrodku miękkiego dywanu.
-Przygotowany jak zawsze - zawyłam zabawnie, kiedy otworzył teczkę.
-Właśnie takiego mnie lubisz - mrugnął do mnie dwuznacznie.
-Kocham, idioto - poprawiłam go.
Na jego twarzy wykwitł ledwo dostrzegalny rumieniec i nieśmiały uśmiech.
-Buraczysz się, Versace - powiedziałam.
Pierwszy raz zobaczyłam jak przewraca oczami. Zrobił to bardzo dziecinnie, co nadawało mu słodkiego wyrazu.
-Zabieramy się za pracę czy nie? - zirytował się.
Z uśmiechem pokiwałam w odpowiedzi głową.
-Mam wszystkie potrzebne informacje plus ciekawostki, które możesz wykorzystać - oznajmił przesuwając w moją stronę materiały. Przeglądłam je. Wszystko było estetyczne, odręcznie napisane i przyozdobione rysunkami na pięciu stronach A4. Byłam pod wrażeniem. Jedną z trzech części roboty miałam odwaloną.
-Taylor się tym zajął? - zapytałam zerkając na chłopaka.
Jego mina zrzedła.
-Wszystko robiłem sam - pożalił się.
-Przepraszam - powiedziałam, pochylając się w jego kierunku.
Chciałam złożyć na jego ustach krótki pocałunek, ale się odsunął.
-Teraz jesteśmy tylko partnerami - powiedział ze złośliwym uśmieszkiem.
Wróciłam na swoje poprzednie miejsce. Wzięłam do rąk tomisko o Majach, a drugi podałam Christianowi.
-Sprawdź zaznaczone strony o Aztekach, a ja poszukam coś o Majach. Inków mamy z głowy - powiedziałam.
Bez słowa wykonał moje polecenie, a ja skupiłam się na swoim zadaniu. Do końca wieczora pisałam pracę na temat Azteków, a Christian tylko mi się przyglądał. Było to niczym tortury i frustrujące przez nikłą świadomość, że wolałabym poświęcić całą uwagę właśnie jemu.
-Skończyłam - oznajmiłam z ulgą.
Wstałam i rozprostowując kości, rzuciłam się na łóżko. Z kieszeni dżinsów Christiana, wyciągnęłam jego telefon. Wskazywał 20.07. Na widok tapety ekranu głównego wydałam cichy jęk.
-Jak mogłeś ustawić coś takiego na ekran? - zapytałam z wyrzutem.
Wdrapałam się na jego tors, siadając na niego okrakiem. Podniósł się na łokciach i spojrzał mi w oczy.
-Normalnie. Wyglądasz tu tak słodko - odpowiedział.
-Uważaj, bo zrobi mi się niedobrze - burknęłam.
Zaczął się śmiać, co było miłym widokiem, więc się uśmiechnęłam.
-Mam trzy dni na dokończenie Majów. Myślałam, że zejdzie mi z tym dłużej i dziękuję ci za pomoc - powiedziałam.
Nagle moją uwagę przykuło zapalone światło na korytarzu. Zeskoczyłam jak oparzona z Christiana. Kiedy mama weszła do środka, sprzątałam wszystkie materiały, układając je na biurku.
-Dobry wieczór - przywitał ją chłopak w pozycji siedzącej.
-Witaj, Christianie. Miło cię widzieć - odpowiedziała speszona kobieta.
Zwróciłam się w jej stronę i pomimo zmęczenia, uśmiechnęłam.
-Chciałam z tobą porozmawiać, skarbie - powiedziała oficjalnie.
Odruchowo zmarszczyłam brwi.
-To ja już będę leciał - odezwał się chłopak, wstając.
Widząc mój wzrok, podszedł do mnie i ignorując obecność mojej rodzicielki, namiętnie mnie pocałował.
-Śpij dobrze. Jutro po ciebie przyjadę - oznajmił z uśmiechem.
Zanim wyszedł, kiwnął jeszcze głową Elizabeth Lightwood. Odetchnęłam.
-Jaki on kochany - stwierdziła matka i usiadła na moim łóżku, kręcąc głową.
Mimowolnie zachichotałam.
-Więc o czym chcesz porozmawiać? - zapytałam nie kryjąc zmęczenia.
Elizabeth westchnęła, co znaczyło, że przejdzie do sedna sprawy.
-Poznałam kogoś pół roku temu... Od czterech miesięcy jesteśmy razem. Zakochałam się i to coś poważnego... - przerwała, zerkając na mnie.
Byłam pod wrażeniem i cieszyłam się szczęściem matki. Widząc mój szczery uśmiech, zarumieniła się. Postanowiła kontynuować.
-Nazywa się Mark i ma syna starszego o ciebie o rok. W piątek zaprosił nas na kolację. Zadecydowaliśmy, że w najbliższym wprowadzimy się do niego. Jego dom jest większy i po prostu nalegał na to... Chciałam ci to powiedzieć już dawno, ale ciągle byłaś zajęta. Myślę, że się polubicie. Mark to mężczyzna, który pracuje z młodzieżą z powołania. Uwielbia młodych i ich towarzystwo - powiedziała.
Cholera, nie podobał mi się pomysł z przeprowadzką i zabawą w rodzinkę, ale czemu miałabym nie spróbować? Dla niej i jej szczęścia? Mimo wszystko nadal się uśmiechałam. Przecież mogło być ciekawie i wtedy dom nie byłby taki pusty, jak teraz. Podeszłam do niej i siadając na jej kolanach, przytuliłam się do niej jak małe dziecko.
-Tak się cieszę - powiedziałam.
-N-naprawdę? - zająkała się.
Odsunęłam się żeby spojrzeć w jej matczyne oczy. Zaszły łzami... szczęścia.
-Naprawdę. Miło widzieć, że układasz sobie życie mamo - stwierdziłam.
Kobieta uśmiechnęła się promiennie. Poprzytulałyśmy się jeszcze chwilę, a później wstałam z jej kolan.
-Idę pod prysznic, padam z nóg - wyznałam przepraszająco.
-Dobranoc, kochanie - powiedziała, opuszczając mój teren.
Szczerzyła się jak zakochana nastolatka, co wywoływało u mnie rozbawienie. Wzięłam szybki prysznic i ubrałam piżamę. Przygotowałam podręczniki i ubrania na jutro. Położyłam się, przykrywając kołdrą. Mimo wyczerpania napisałam smsa do Christiana.
D: Pożałujesz za ten pokaz uczuć przy mojej mamie.
Nie upłynęła minuta, kiedy przyszła odpowiedź.
CH: Nie udawaj, że ci się nie podobało ;)
Zachichotałam do ekranu, jak idiotka.
D: Może trochę. Muszę ci coś jutro powiedzieć, a teraz dobranoc ;*
CH: Śpij słodko, kochanie ;*
Zablokowałam ekran i zamknęłam oczy. Zanim zasnęłam, na jawie zobaczyłam uśmiechającego się Versacego.
Co powiecie na ten rozdział? Coś się dzieje, miśki :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz