Lekcje w szkole leciały niesamowicie szybko. Przy śniadaniu pokłóciłam się z Jasonem. Rosalie nie było w szkole, więc w praktyce miałam od niej spokój. W teorii cały czas wydzwaniała i smsowała. Na długiej przerwie udało mi się zamienić słówko z Tyronem i Dariusem. Powiedzieli mi, że Jason wybiera się na prezentacje drużyn ze swoimi znajomymi. Na początku mi się to nie spodobało, ale chęć zrobienia bratu na złość i pokazania się z Versace wzięła górę. Punktualnie opuściłam szkołę. Na parkingu dostrzegłam znajome auto i bez zastanowienia wsiadłam do niego.
-Cześć - powiedziałam z uśmiechem.
-Cześć - odburknął chłopak.
Oh, czyżby znowu nie miał humoru?
-Em, mam tu wczorajsze ciuchy. Wyprałam je, więc nie musisz tego robić ponownie - powiedziałam.
Przekręcając się w fotelu, położyłam siatkę na tylnych siedzeniach.
-Zapnij pasy - odezwał się, odpalając auto.
Posłuchałam go, a on ruszył. Dopiero teraz na niego spojrzałam. Miał na sobie czarny garnitur, który idealnie na niego pasował. Postarzał go też o kilka lat.
-Wow, niezły garniak - skomentowałam.
Na moment kącik jego ust zadrgał, ale chłopak się nie uśmiechnął.
-Zły humor? - zapytałam.
W odpowiedzi westchnął i wzruszył ramionami.
-Aż tak bardzo ważna ta kolacja, że włożyłeś garnitur? - zapytałam po dłuższej chwili milczenia.
-Tak. W końcu mam okazję udowodnić paru ważniakom, że nie jestem gejem - odpowiedział puszczając perskie oko.
Zaśmiałam się. Też się śmiał, tak lepiej. Kiedy dojechaliśmy na lodowisko, wysiadł razem ze mną. Przywitałam personel, chłopaków i trenera przedstawiając chłopaka jako znajomego. Ubrałam pospiesznie strój klubowy i dołączyłam do reszty. Versace poszedł na trybuny.
To całe przedstawienie skończyło się o 17.00. Oczywiście widziałam w tłumie nowego sponsora. Staliśmy drużyną w centrum, przedstawiono nas, powiedzieliśmy coś o sobie i słuchając muzyki, pokazywaliśmy popisowe zagrywki. Było jak za starych, dobrych lat. Wymknęłam się przed czasem i zdjęłam sprzęt. Zignorowałam brata, idąc na parking. Chciał pogadać, ale nie dałam mu satysfakcji składając broń. Wiedziałam, że za mną poszedł.
-Jedź - powiedziałam, wsiadając do auta.
Jason właśnie wychodził wtedy z budynku. Zamarł dostrzegając mnie w aucie Justina. Rzucił mu zabójcze spojrzenie, a ten się uśmiechnął. Odjechaliśmy z piskiem opon. Moje serce boleśnie uderzało o żebra. Zdałam sobie sprawę, że wcale nie chciałam być zauważona w towarzystwie Versacego. Tylko wkurzyłam tym Jasona.
-Wszystko ok? - zapytał parkując pod drzewem na mojej ulicy.
Otrząsnęłam się. Z Jasonem musiałam się zmierzyć dopiero po kolacji. Teraz na pewno nie było go w domu.
-Jasne. Poczekaj w aucie albo wejdź oknem, jeśli potrafisz - powiedziałam obojętnie.
Weszłam do domu. Mamy nie było w salonie, a powinna już być w domu. Szukając jej gdzie indziej, znalazłam kartkę na lodówce.
Wrócę jutro rano, jestem na konferencji. Pieniądze są tam, gdzie zawsze. W razie czego dzwoncie. Kocham was, mama.
Westchnęłam i poszłam na górę. Otworzyłam drzwi od swojego pokoju i zamarłam na moment. Na łóżku przeciągał się nie kto inny, jak Justin.
-Nawet wygodne - zażartował widząc moją minę.
Przewróciłam oczami i weszłam do środka. Ignorując chłopaka otworzyłam jedną z szaf i zaczęłam w niej szperać.
-Masz co ubrać? - zapytał stając za mną.
Cholera, jego bliskość mnie rozpraszała. Swoim ciepłym miętowo-słodkim oddechem owiewał moją szyję. Założyłabym się, że gdybym cofła się tylko o centymetr, wpadłabym na niego.
-Ymm... może być czarna, koronkowa sukienka? - zapytałam stając na palcach i wyciągając ją.
-Lubisz czarny, prawda? - zapytał.
Odwróciłam się ostrożnie w jego stronę. W rzeczy samej nosiłam tylko czarne sukienki. Inne kolory w ogóle nie wchodziły w grę. Uśmiechnął się do mnie znając odpowiedź. Ominęłam go niechcący trącając ramieniem i weszłam do łazienki. Rozebrałam się do bielizny i włożyłam dość obcisłą sukienkę. Wróciłam do pokoju w poszukiwaniu czarnych rajstop. Usłyszałam westchnięcie chłopaka, ale to zignorowałam. Odnalazłam rajstopy i wracając do łazienki, włożyłam je. Przeczesałam włosy i usiadłam przy klozetce w pokoju. Nagrzałam prostownicę i zrobiłam nią delikatne loki. Potuszowałam rzęsy i pomalowałam usta wiśniową szminką. Założyłam złoty zegarek i umyłam zęby.
-Już - oznajmiłam stając przed chłopakiem.
Zerwał się na równe nogi i teatralnie zmierzył mnie wzrokiem. Posłałam mu ostrzegawcze spojrzenie na co się uśmiechnął.
-Mam wyjść oknem? - zapytał nie kryjąc rozbawienia.
Westchnęłam.
-Akurat teraz możesz użyć drzwi - powiedziałam wychodząc.
Ruszył za mną. Bez skrupułów włożyłam na nogi białe trampki. Chłopak skomentował to gromkim śmiechem. Nie chciałam się uśmiechnąć, ale nie panowałam nad tym. Zamknęłam dom i wsiedliśmy do auta. Versace z wprawą włączył się do ruchu drogowego.
-Ymm... daleko jedziemy? - zapytałam.
-Na obrzeża. Musisz wiedzieć, że będziesz najmłodsza z całego towarzystwa... Właściwie to ile masz lat?
-Siedemnaście. A ty? - zapytałam obojętnym tonem.
-A ile byś mi dała?
Pytając uśmiechnął się w taki sposób jaki u niego lubiłam. Zastanowiłam się na chwilę, wpatrując w niego.
-Dziewiętnaście - strzeliłam.
Chciałam dać mu więcej, ale coś mi na to nie pozwalało. Zobaczyłam jak marszczy brwi. Uśmiechnęłam się w duchu wiedząc, że zgadłam.
-Skąd wiedziałaś? Przyzwyczaiłem się do tego, że zawsze mnie postarzają.
W odpowiedzi posłałam mu uśmiech i wzruszyłam ramionami. Sięgnęłam dłonią do radia i już chciałam je włączyć, ale chłodna dłoń mnie powstrzymała. Poczułam prąd w palcach i szybko cofnęłam rękę.
-Nawet nie próbuj - ostrzegł mnie chłopak.
Posłałam mu pytające spojrzenie, ale mnie zignorował.
-Nie lubisz muzyki? - zapytałam w końcu.
-Nie, w tym momencie - odpowiedział.
-Co? - prychnęłam.
Czasami zachowywał się jakby postradał zmysły. Nie rozumiałam tego i potrzebowałam wyjaśnień.
-Nie mam ochoty słuchać teraz muzyki - wysyczał.
Jego rozbawienie natychmiast zniknęło, a zastąpił je gniew. Dlaczego w każdym momencie jego humor tak się zmieniał? Może wpływ na to miał ten chłopiec ze szpitala? W jego obecności Justin zachowywał się inaczej. Była to diametralna zmiana i wiedziałam, że jej przyczyną jest więź między nimi. Jakie normalne dziecko przytula jak ojca gościa ze spluwą za paskiem dżinsów? To nie jest normalne.
-Byłeś dziś w szpitalu? - wypaliłam bez zastanowienia.
Ukryłam natychmiast zakłopotanie. Zauważyłam, że chłopak zacisnął ręce na kierownicy w taki sposób, że pobielały mu knykcie. Spojrzałam na jego twarz. Mięśnie szczęki mocno odznaczały się na jego twarzy. Ramiona też miał spięte. Nieźle wyprowadziłam go z równowagi tym pytaniem.
-Nie twój interes - powiedział powoli.
Wciągnęłam przez nos więcej powietrza. Poddałam się.
-Okej. Od teraz się nie odzywam, bo tylko cię drażnię - oznajmiłam.
Na szczęście do końca drogi się nie odezwał. Wysiedliśmy z auta na podjeździe wielkiej villi. Mimowolnie zrobiła na mnie wrażenie. Stanął obok mnie i wystawił swoje prawe ramię bym je ujęła. Okazując mu niechęć, zrobiłam to. Ruszyliśmy w stronę oświetlonego ganku.
-Jak będziemy już w środku , nie odzywaj się do nikogo. Uśmiechaj się jeśli chcesz i zachowuj grzecznie. Gospodarz wymaga specyficznych manier - ostrzegł mnie.
Zmarszczyłam brwi. Nie czułam się zbyt dobrze w tym miejscu.
-Nie marszcz brwi - wyszeptał mi do ucha.
Po moim ciele przeszły dreszcze. Wzięłam uspokajający oddech. Przy wejściu przywitał nas jakiś mężczyzna i wprowadził do środka. Znaleźliśmy się w wielkim holu z wysokim sufitem, gdzie wszystko miało złoty motyw. To było odrażające i przytłaczające. Zdecydowanie ktoś urządził ten dom na pokaz. Justin wprowadził mnie do równie dużej jadalni, w której było już kilkanaście osób. Stali rozproszeni po całym pomieszczeniu, popijając szampana. Zwrócili na nas swoją uwagę. Po kolei kiwali głowami chłopakowi na wznak. Ja zostałam obdarzona dziwacznym spojrzeniem. Pośrodku widniał długi, szklany stół, przy którym mogło usiąść zapewne około 20 osób. Nagle wszyscy odwrócili się w jedną stronę. Teraz dostrzegłam, że granica ich wieku wynosi 25-40 lat. Poczułam się jak dziecko. Odszukałam spojrzeniem punkt ich zaczepienia. Do pokoju wszedł mężczyzna w czarnym garniturze. Rozpoznałam, że był on gospodarzem. Wyglądał na jakieś 30 lat, choć był pewnie młodszy. Jego oczy były niebieskie, był łysy, a twarz nie wyrażała żadnych emocji. Jego widok sprawiał, że skręcał mi się żołądek. Czułam niepokój i niebezpieczeństwo. Przeleciał szybko wzrokiem po przybyłych. Nieco dłużej zatrzymał go na Justinie i posłał mu zagadkowy uśmiech. Kiedy natomiast spojrzał na mnie, spuściłam wzrok. Był to tchórzliwy odruch, ale nie chciałam mierzyć się z nim wzrokiem. W końcu wymagał specyficznych manier, tak? Przysunęłam się do Versacego, kiedy gospodarz zaczął mówić do zebranych donośnym, pewnym siebie głosem. Dotykając go swoim ciałem, czułam jego napięcie. Spojrzałam do góry, żeby dostrzec jego twarz. Była kamienna jak zazwyczaj. Kiedy łysol skończył mówić, chłopak pociągnął mnie w stronę stołu. Przysunął gestem jedno z krzeseł tak, żebym usiadła. Dołączył do mnie z resztą. Nagle za przykładem gospodarza wszyscy wstali i unieśli kieliszki. Justin podał mi jeden, a ja spojrzałam na niego. Kiwnął mało dostrzegalnie w stronę mówiącego toast.
-... i abyśmy zobaczyli się w takim samym gronie za rok - dopowiedział z uśmiechem.
Wszyscy wypili zawartość kieliszków. W moim była zwykła woda i cieszył mnie ten fakt. Ponownie usiedliśmy na swoich miejscach. Do pomieszczenia weszli kelnerzy podawając dania. Przez długi czas jedliśmy w milczeniu wyśmienite jedzenie. W tle słychać było muzykę klasyczną. Czułam na sobie wzrok innych, ale ignorowałam to. Kiedy skończyliśmy posiłek atmosfera się rozluźniła i pojawiły się pierwsze rozmowy. Czułam się obca, jak intruz w tym dziwacznym gronie.
-A może Justin pokazałby nam, jak zastosować samoobronę przeciw uzbrojonemu napastnikowi? - zaproponował łysol.
Jak na zawołanie wszyscy spojrzeli na mojego towarzysza. Wiedziałam, że propozycja i jednoczesne pytanie gospodarza jest wyzwaniem. Versace wyprostował się i beznamiętnie spojrzał na zebranych. Uśmiechnął się do łysola i kiwnął do niego głową. Ten roześmiał się i klasnął w dłonie. Nie wiedziałam, co mam o tym myśleć. Gospodarz przywołał dłonią jednego z kelnerów i szepnął mu coś na ucho. Justin wstał i zsunął marynarkę z ramion.
-Darlin? - przywołał mnie.
Wzięłam od niego marynarkę i położyłam ją na swoich kolanach. Czułam zdenerwowanie, kiedy odpiął dwa pierwsze guziki koszuli. Ale przecież, gdyby coś było nie tak, dałby mi znać? Posłał mi na moment blady uśmiech i wraz z przybyciem nowego gościa, odwrócił się. Przybysz był nieco wyższy od Justina, ubrany w dżinsy i tshert czarnego koloru. Kiwnął głową do zebranych i z wyczekiwaniem obserwował łysola.
-Nóż - rzucił obojętnie gospodarz.
Nim się obejrzałam w ręce przybysza błyszczał myśliwski nóż, z którym ruszył na aulę. Była to mała, opustoszała scena. Dotarli tam oboje: przybysz i Justin. Moje serce przyśpieszyło. Co do kurwy właśnie się działo? Kiedy przybysz przyjął bojową postawę, wciągnęłam ze świstem powietrze. Wiedziałam, że wszyscy skupili całą swoją uwagę na nich. W tej chwili nie słyszałam nawet sentymentalnej muzyki. Nagle facet z nożem rzucił się na Justina, a ten wykonując unik nie został trafiony nożem. Usłyszałam ciche pomruki z ust towarzyszy. Przybysz jeszcze raz próbował dźgnąć chłopaka, ale i tym razem wykonał on zwinny unik. Ujął mocno nadgarstek napastnika i wykręcił go w ten sposób, że z jego dłoni wyleciało ostrze. Wydał przy tym bolesny jęk. Justin pchnął go wtedy tak, że upadł na ziemię i skopał nóż z auli. Ukradkiem spojrzałam na rozczarowanego gospodarza. Ręką dał znak w stronę widowiska. Napastnik podniósł się i z impetem wpadł na Justina, przewracając go tym. Runęli z hukiem na drewnianą podłogę. Versace osłonił się trzymając gardę, kiedy ten próbował go okładać. Po chwili skopał go z siebie i chwytając za tshert przy szyi uderzył go trzy razy z pięści. Z nosa napastnika ciekła krew. Byłam w szoku patrząc na to wszystko.
-Dość! Keith wyjdź i przywołaj Keina, dokończy twoje nieudane przedstawienie - odezwał się gospodarz.
Chłopak ze złamanym nosem wykonał polecenie w błyskawicznym tempie. Spojrzałam na Versacego. Wyglądał na rozluźnionego choć nadal nie spuszczał maski z twarzy. Rozprostował ramiona widząc nową rozrywkę dla gości. Był nią wysoki mięśniak z szyderczym uśmiechem. Podniósł z ziemi nóż i wskoczył na platformę auli. Jego uśmiech był jeszcze bardziej przerażający, kiedy spojrzał na Justina. Ponownie, jak poprzednik rzucił się na Versacego, który o włos wyminął się od ostrza. Było tak też za drugim razem. Miałam ochotę krzyknąć i to przerwać, ale nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Siedziałam i obserwowałam nie bedąc w stanie się ruszyć. Napastnik wykonał trzeci nieudany atak. Justin odwrócił się w jego stronę, a wtedy ten pchnął nożem. Chłopak zatrzymał go, łapiąc za przedramię. Siłowali się teraz, a reszta obserwowała ich w napięciu. Na ich twarzach pojawiła się zaciętość. Napastnik okazał się silniejszy przybliżając coraz to bardziej nóż do piersi chłopaka. Dotykając jej przejechał ostrzem niżej. Zaschło mi w gardle i zakręciło mi się w głowie. Wtedy Versace zrobił unik w bok wyprowadzając tym w przód napastnika. Był wściekły, wiedziałam to. Używając całej siły przerzucił swojego przeciwnika tak, że wykonał on salto i znokautował go uderzając pięścią w twarz. Wstał z klęczek i jednym kopnięciem zrzucił omdlałego ze sceny. Dostrzegłam wtedy na jego koszuli krew. Opanowując gniew spojrzał na gospodarza, który wzniósł brawa. Podążyła za nim reszta. Justin powolnym krokiem podszedł do stołu i stanął za mną, opierając się o oparcie krzesła.
-Zadowolony z prezentacji samoobrony, Samaelu? - zwrócił się do gospodarza.
Łysol patrzył tylko na chłopaka, więc bez skrępowania mogłam mu się przyjrzeć.
-Jak w żadnym innym przypadku, dziękuję za rozrywkę godną podziwu - oznajmił z uśmiechem.
Był to fałszywy uśmiech, żeby ukryć rozczarowanie przed gośćmi. Czyżby chciał żeby Versacemu stała się krzywda?
-W takim razie pozwól, że opuścimy już was z Darlin - powiedział odsuwając moje krzesło.
Wstałam na wznak, ujmując uprzednio jego dłoń.
-Niech tak będzie. Justinie... i Darlin - skinął do nas głową, obserwując mnie.
Versace objął mnie ręką w pasie i przyciągając do siebie, pociągnął w stronę wyjścia. Znajdując się już na zewnątrz, zmarszczyłam czoło. Chłopak puścił mnie, odwracając w swoją stronę.
-Stój - powiedział chłodno.
Spojrzałam na niego. Wziął marynarkę i pomógł mi ją założyć. Nie sprzeciwiałam się tylko dlatego, że był wkurzony. Wsiedliśmy do auta. Odpalił je i odjechał. Zapięłam pasy, kiedy przekroczył 100 km/h. Spojrzałam na jego poplamioną krwią koszulę. Przez rozcięty materiał widziałam skrawek jego zabarwionej na czerwono skóry. Jak mógł tak ignorować ból i ranę?
-Jesteś ranny - odezwałam się cicho.
-To nic - rzucił.
-Nie prawda. Zawieź mnie do ciebie, opatrzę tą ranę - powiedziałam.
Spojrzał na mnie. Wyraz jego twarzy był nieodgadniony.
-Patrz na drogę - poprosiłam.
Na moment kącik jego ust się uniósł. Wiedział, że powiedziałam tamto tylko dlatego, że czułam się skrępowana jego spojrzeniem. Po chwili wysiedliśmy na znajomym miejscu. Udałam się w stronę klatki. Moment później znaleźliśmy się w jego mieszkaniu. Było ono takie, jak je zapamiętałam.
-Masz apteczkę? - zapytałam ściągając buty.
-W łazience - odpowiedział.
Jego głos dochodził z kuchni. Bez zastanowienia ruszyłam po schodach na górę. Znalezienie apteczki nie zajęło mi dużo czasu. Zeszłam z nią na dół. Chłopak siedział na kanapie w salonie. Głowę miał odchyloną do tyłu, a oczy przymknięte.
-Chodź do kuchni - poleciłam.
Usłyszałam jego westchnięcie. Wstał i podreptał posłusznie tam, gdzie prosiłam. Zaświecił światło i wyciągając z barku jakiś alkohol, nalał sobie do szklanki brendy.
-Będziesz pił? - zapytałam unosząc brwi.
Wzruszył ramionami, a następnie oparł się plecami o blat kuchenny kładąc na nim łokcie.
-Jestem do twojej dyspozycji - rzucił.
Przewróciłam oczami i podchodząc do niego położyłam apteczkę na blacie. Chwyciłam za skrawek jego koszuli i całkowicie wyciągnęłam ją ze spodni. Nastepnie zaczęłam ją rozpinać. Spojrzałam mu w oczy. Wziął kolejny łyk brendy.
-Przestań się tak głupkowato uśmiechać - powiedziałam widząc jego rozbawienie.
Szczerzył się jeszcze bardziej, kiedy zsunęłam mu zniszczoną koszulę z ramion. Wisiała ona tylko na jego łokciach opartych o blat. Przeniosłam swój wzrok na jego tors. Od prawej piersi prawie do pępka widniała na nim głęboka szrama otoczona świeżo zaschniętą krwią. Przypominała mi coś. Skrzywiłam się.
-Właściwie, dlaczego zgodziłeś się na ten pokaz? - zapytałam otwierając apteczkę.
Chłopak westchnął, ale postanowił odpowiedzieć.
-Samael właśnie tego oczekiwał, a ja... nie umiem odrzucić żadnego wyzywania .
Namoczyłam wacik wodą utlenioną i przybliżając się o krok zaczęłam przecierać nim tors chłopaka. Skrzywił się, a następnie uśmiechnął.
-Wiesz, że siedząc tak i patrząc na to wszystko miałam ochotę krzyczeć, żebyś przestał? - zapytałam biorąc kolejny wacik.
-Dlaczego? - zapytał.
Spojrzałam na niego, marszczył brwi. Wróciłam do opatrywania rany. Wyjęłam dużą gazę i przykleiłam ją dwoma paskami białej taśmy.
-Bałam się, że coś ci się stanie - odpowiedziałam w końcu wzruszając ramionami.
Spakowałam apteczkę i wyrzuciłam zużyte waciki. Nie chcąc spojrzeć na chłopaka nadal stałam obrócona do niego plecami. Mój zegarek wskazywał 19.37. Wlepiłam wzrok w widok za oknem. Nagle poczułam oplatające mnie w pasie silne, męskie ramiona. Plecami dotykałam nagiego torsu chłopaka. Opierał na mojej głowie swoją brodę. Niestety podobało mi się to jak cholera. Czułam się bezpiecznie i jednocześnie jakby ktoś wymazał z mojej pamięci przeszłość.
-Przestań - wydukałam.
Poluzował nieco uścisk swoich ramion i odwrócił mnie w swoją stronę. Nie chciałam spojrzeć mu w oczy. Ujął lekko moją brodę i zmusił, żebym obdarzyła go wzrokiem.
-Dlaczego? - zapytał.
Nie umiałam odpowiedzieć na jego pytanie. Nie tak, żeby zrozumiał. Czułam mimowolnie jak do moich oczu napływają łzy. Kurwa co się z tobą dzieje Darlin? Ty nigdy nie okazujesz słabości. Nie mogąc nic więcej zrobić wtuliłam głowę w zagłębienie pomiędzy obojczykami chłopaka. Przytulił mnie jeszcze mocniej i ponownie oparł brodę na mojej głowie. Przez łzy i cholerne wspomnienia zaczęłam cicho łkać. Kurczowo opierałam ręce na biodrach chłopaka.
-Zaniosę cię teraz do góry. Nie możesz jechać do domu w takim stanie - powiedział.
Chciałam powiedzieć, że nie mam ochoty być teraz gdziekolwiek indziej niż właśnie tu, ale się powstrzymałam. Justin zjechał swoimi rękoma niżej i nieznacznie chwytając moje uda, uniósł mnie oplatając moje nogi wokół swojego pasa. Nadal się do niego przytulałam, potrzebowałam tego. Niosąc mnie w swoich ramionach gasił światło w kolejnych pomieszczeniach. Dostał się na piętro i kopnięciem otwierając jedne z drzwi wszedł do środka. Zapaliło się mdłe, białe światło. Versace usiadł na łóżku nie odsuwając mnie od siebie ani na centymetr. Nie czułam skrępowania siedząc mu na kolanach. Byłam w tym momencie rozlecianą układanką, którą ktoś kiedyś niepoprawnie skleił i miałam to wszystko gdzieś.
-Lepiej? - zapytał chłopak.
Wyprostowałam się, oddalając nieznacznie i spojrzałam na niego z załzawionych oczu. Pokiwałam powoli twierdząco głową.
-Powiesz mi, co się dzieje Darlin? - zapytał ciszej.
Zacisnęłam szczękę. Nie chciałam znowu się rozkleić, a to pomagało mi temu zapobiec. Nie chciałam wracać do przeszłości i opowiadać ją komukolwiek. Wystarczy, że mama i Jason wiedzieli.
-Nic się nie dzieje - stwierdziłam.
-Przecież widzę, że coś jest nie tak - powiedział.
-Nie będę o tym rozmawiać - wyszeptałam.
Dostrzegłam na jego twarzy zakłopotanie.
-Okej, ale powiedz mi przynajmniej czy dobrze się czujesz? - zapytał z widocznym napięciem.
Uśmiechnęłam się smutno. Czyżby myślał, że na coś choruję?
-W sumie dobrze... fizycznie nic mi nie jest - odpowiedziałam pewniej.
-A psychicznie?
Czekał dłużej niż przedtem na moją odpowiedź. Starałam się uśmiechać, żeby wzbudzić normalność ale było to trudne.
-Mam ochotę wyć z bólu - wzruszyłam ramionami.
Westchnął tylko. Nie był zadowolony z mojej odpowiedzi. Powoli zabrałam jego dłonie i położyłam po jego bokach. Następnie zsunęłam mu się z kolan i położyłam obok na łóżku. Tępo wpatrywałam się w sufit.
-Jesteś zmęczona? - usłyszałam po chwili głos Justina.
-Jak nigdy - wypowiedziałam swoją myśl na głos.
Chwilę później na mojej twarzy wylądował biały podkoszulek.
-Przebierz się i idź spać. Będę na dole - powiedział.
Kiedy wychodził miał na sobie tylko dresy, musiał się przebrać. Zamknął drzwi, a wtedy wstałam i zdjęłam z siebie sukienkę. Włożyłam za dużą koszulkę i weszłam do łazienki. Zmyłam z ust szminkę i wracając do sypialni usadowiłam się na środku łóżka. Minęło 15 minut, a Versace nadal nie wracał. Postanowiłam po niego iść. Zastałam go w salonie na kanapie. Opierał głowę o zagłówek kanapy przymykając oczy. W ręce trzymał szklankę brendy.
-Justin? - przywołałam go.
Otworzył oczy, ale się nie poruszył.
-Nie idziesz spać? - zapytałam patrząc na niego z góry.
Zastanawiał się nad czymś, po czym wstał i gdzieś poszedł. Wrócił bez szklanki i biorąc mnie na ręce zaniósł na piętro.
-Co ty robisz? - zapytałam kiedy mnie niósł.
-Zanoszę cię do łóżka - odpowiedział obojętnie.
Postawił mnie na środku swojego pokoju.
-Kładź się - rozkazał.
Posłuchałam go, układając się na łóżku i przykrywając miękką pościelą. Chłopak otworzył szafkę i wyciągając z niej czarną koszulkę, włożył ją przez głowę.
-Gapisz się na mnie - powiedział podchodząc do łóżka.
-Przepraszam - rzuciłam.
Uśmiechnął się i położył twarzą do mnie. Przez chwilę tylko na mnie patrzył.
-Chyba się nie obrazisz, że wysłałem z twojego telefonu smsa do Jasona, że jesteś bezpieczna? - zapytał.
Zamrugałam kilkakrotnie. Sama zapomniałabym to zrobić.
-Zawsze o wszystkim myślisz? - zadałam głośno pytanie moich myśli.
Uśmiechnął się jeszcze szerzej. Przybliżył się i ucałowawszy mnie w czoło objął ramieniem. Był to dziwny, ale kojący gest. Poprawiłam się w jego uścisku.
-Zdarza mi się - odpowiedział na wcześniejsze pytanie.
Klasnął dwa razy w dłonie i słabe światło całkowicie zgasło.
-Tak właśnie wyłączasz światło? - zapytałam z rozbawieniem.
-Tak, to praktyczne. A teraz idź spać, też jestem zmęczony - powiedział.
Chciałam coś jeszcze dodać, ale się powstrzymałam. Zamknęłam oczy. Przez dłuższy czas nie mogłam zasnąć. Było to trudne, kiedy owiewała mnie słodka, zmieszana z alkoholem woń i dotykając zewnętrzną częścią dłoni miarowo bijącego serca Justina. Jego oddech niedługo później się wyrównał co oznaczało, że śpi. Otworzyłam powoli oczy. W ciemności widziałam zarys jego twarzy, który wydawał się łagodniejszy niż zwykle. Nagle bardziej zacisnął swój uścisk, przysuwając mnie bliżej. Moje serce wpadło prawie w palpitacje. Zrobił to przez sen, co było nawet zabawne. Zamknęłam na powrót oczy, postanawiając zasnąć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz