sobota, 18 kwietnia 2015

Rozdział XXV

DAMON POV
Darlin obudziła mnie nad ranem swoim histerycznym płaczem. Dopiero po kwadransie udało mi się ją uspokoić. Uparła się mimo moich zastrzeżeń, że pójdzie do szkoły. Wzięła długi prysznic, a ja krótki zaraz po niej. Kiedy się ubrałem i byłem gotowy, ona dosuszała swoje długie włosy. Wpatrywała się w swoje odbicie w lustrze z zaciśniętą szczęką. Cierpiała, a ja nie mogłem pojąć dlaczego. Przez jednego głupiego chłopczyka, który ją zostawił? To niedorzeczne, bo jestem pewien, że może mieć każdego. Była ubrana w czarne dżinsy i bordowy tshert z długimi rękawami. Na jej ręce widniał złoty zegarek, a na szyi srebrny łańcuszek z sercem. Czyżby dostała go od tego dupka? Kiedy jechaliśmy samochodem mojego ojca do szkoły, paplała bez sensu coś o jakimś projekcie. Robiła to celowo. W dodatku cały czas kryła się za obojętnością, która nie tylko malowała się na jej twarzy, ale również w oczach. Aż ciarki przechodzą. Gdzie się podziała ta uśmiechnięta dziewczyna z biblioteki lub chociaż ta mała, uparta wereda, którą była?
-Tak w ogóle to do jakiej klasy chodzisz? - zapytała, kiedy parkowałem pod naszą szkołą.
-Trzecia architektury przestrzennej z rozszerzeniem budowlanki - odpowiedziałem, wyłączając silnik.
-Widać, że cię to kręci - stwierdziła.
Wysiedliśmy i ruszyliśmy do drugiego budynku.
-O której kończysz? - zapytałem.
-14.30, a ty? - przepuściłem ją w drzwiach.
-Właśnie o tej zaczynam trening na głównej. Wpadniesz? - zapytałem mając ogromną nadzieję.
-Architekt i sportowiec - burknęła, przewracając oczami.
-To przyjdziesz czy nie? - zaśmiałem się.
-A co trenujesz? - zadała konieczne pytanie.
-Nożną - odpowiedziałem z dumą.
-Nienawidzę tego gówna - warknęła.
Uniosłem zdziwiony brwi. Obraziła mój ulubiony sport i moje ego.
-Cóż... Jeszcze gorszym gównem jest tylko hokej - odgryzłem się.
Wiedziałem, że ją to trafiło, ale miałem to gdzieś. Właśnie byliśmy pod jej salą, kiedy zabrzęczał dzwonek. Nie obdarzając ją ani jednym spojrzeniem, ruszyłem wściekły w swoją stronę. To, że przeżywa rozstanie z jakimś chłoptasiem, nie znaczy, że na wszystko może sobie pozwalać.
DARLIN POV
Przesadziłam, wiedziałam o tym. Jak nigdy, usiadłam sama w kącie klasy. Skupiałam uwagę na nauczycielach cały dzień i przyswajałam sobie ich słowa. Kiedy przyszedł czas na historię, nauczyciel przywołał mnie do przedstawienia swojego projektu. Cóż... zrobiłam to perfekcyjnie, entuzjastycznie, ale chowając wszelkie uczucia. Przecież część tej pracy należała do Versacego. Po lekcji zgłosiłam się do nauczyciela, który chciał zabrać materiały mojego projektu. Oddałam mu je, bo przecież nie były mi już potrzebne. Była to ostatnia lekcja, a ja nie miałam ochoty wracać do domu. Wiedziałam, że siedząc sama, znowu bym się rozkleiła. Zabrałam swój czarny plecak i kurtkę z boksu szatniowego. Bez zastanowienia opuściłam budynek numer dwa, żeby dostać się na halę sportową. Weszłam tam niepostrzeżenie schodami pożarowymi, znajdując się na samej górze trybun. Usiadłam w czerwonym sektorze na jednym z kolorowych krzeseł. Wszystkie światła białych reflektorów równomiernie padały na boisko. Było na nim kilkunastu chłopaków i trener Smith. Na szczęście mnie nie zauważyli. Zaczął się ich trening. Zaczęli od biegania, a później rozciągania, rozmawiając i śmiejąc się przy tym. Jak zdążyłam dostrzec, wszyscy respektowali Damona, co świadczyło o tym, że jest kapitanem. Później pan Smith podzielił ich na dwie drużyny i stoczyli zażartą walkę o każdą bramkę, ganiając jak psy za piłką. Zaśmiałam się głośno, kiedy Damon przebiegł przez całe boisko, strzelając gola i tym samym lądując na lakierowanym parkiecie. Kilku jego pobratymców spojrzało na mnie, osłaniając ręką twarz przed światłem. Zarumieniłam się i trochę zezłościłam, będąc przyłapana przez swoją głupotę. Zaintrygowany Damon wstał i dołączył do innych. Kiedy już mnie rozpoznał, na jego twarzy pojawił się uśmiech. Nie słyszałam o czym zaczęli rozmawiać, ale wszyscy wybuchnęli śmiechem. Chciałam mu w tym momencie skopać tyłek. Smith zagwizdał i kontynuowali grę. Tym razem udawałam, że ich nie obserwuję, czując na sobie ukradkowe spojrzenia. Po jakimś czasie, który zdecydowanie szybko zleciał, wszyscy rozproszyli się do szatni. Postanowiłam nie ruszać się ze swojego miejsca. Skoro Damon już wiedział, że tu jestem to powinien tu przyjść.
10 minut... 15 minut... 25 minut...
-Cholera - powiedziałam na głos.
Wstałam znudzona wyczekiwaniem i samotnością, ruszając w dół trybun. Skręciłam na korytarz prowadzący wgłąb do szatni. Wiedziałam, która należy do piłkarzy. Zapukałam mocno, ale nie usłyszałam odzewu. Wzruszając ramionami, weszłam do środka. Światło było w środku zapalone, lecz nikogo nie dostrzegłam. Wchodząc dalej, wpadłam na pół nagiego chłopaka.
-Czy ty zawsze musisz tak paradować?! - wrzasnęłam. 
Moje serce biło mocniej, bo nieźle się wystraszyłam. Gniewnie zmierzyłam chłopaka wzrokiem, przez co się uśmiechnął. Miał na sobie tylko ręcznik, który wisiał na jego biodrach. Jego włosy były mokre, a świeże kropelki wody na torsie, wskazywały na to, że dopiero co wyszedł spod prysznica.
-Tylko, wtedy gdy się denerwujesz - odpowiedział, puszczając mi perskie oko.
Prychnęłam i omijając go usiadłam na ławce. Odwrócił się w moją stronę i zaczął studiować moją twarz.
-Masz zamiar się w końcu ubrać? - warknęłam.
-A już nie możesz wytrzymać na mój widok? - zapytał prowokacyjnie.
Poddałam się i westchnęłam przeciągle.
-Idiota - mruknęłam z zamiarem wyjścia.
Za torował mi jednak drogę. Uniosłam głowę, żeby obojętnie spojrzeć w jego błękitne oczy.
-No poczekaj, ty wredna istoto. Daj mi 10 minut, a zabiorę cię na kolację - zaproponował.
-Obiad - poprawiłam go, dając tym samym zgodę.
Uśmiechnął się i niespodziewanie mnie do siebie przytulił.
-Puść mnie! Jesteś cały mokry - pożaliłam się.
Nie mogłam zaprzeczyć, że w jego ramionach było mi przyjemnie i... lżej. Zaśmiał się i odsunął, zostawiając mokre ślady na moim swetrze. Przywaliłam mu lekko w tors. Nie ruszyło go to wcale. Zniknął ze swoimi rzeczami w łazience, a ja ponownie usiadłam na twardej ławce. Skarciłam się w myślach. Kiedy Damon mnie przytulił wyobraziłam sobie, że to...
-Christian - szepnęłam, zamykając powieki.
Nie chciałam teraz płakać, ale stało się. Oparłam łokcie na kolanach i chwytając się za głowę, zagryzłam do krwi wargę. Chciałam, żeby to bolało bardziej niż moje serce. Nie mogąc dłużej tego robić, zaczęłam chlipać.
-Kurwa, Darlin - usłyszałam.
Damon podszedł do mnie w rekordowym czasie, ale nie dotykał. Nie otwierałam oczu, nie chcąc na niego spojrzeć.
-P-przepraszam... j-już n-nie... jestem... głodna - wydukałam.
-Chodź tutaj - westchnął z frustracją w głosie.
Wziął mnie na ręce jak małe dziecko, a ja oplotłam go nogami w pasie. Nim się obejrzałam zaniósł mnie do auta. Kolejną noc spędziłam na wypłakiwaniu się w jego ramionach. W połowie śniąc na jawie, usłyszałam jego głos.
-Zabiję tego skurwiela.
                    *          *          *
Tak minęły dwa, długie tygodnie. Rano brałam prysznic, jadłam śniadanie, chodziłam do szkoły, towarzyszyłam na treningach Damonowi, a resztę czasu spędzałam na cierpieniu w jego ramionach. Nie tylko płakałam. Miałam też ataki niepohamowanego krzyku, który chyba go przerażał. Bolało mnie serce i chciałam wyjść z własnej skóry. Przynajmniej zmieniłam zdanie, co do Damona. Nie był dupkiem. Gdyby nim był, to by mi nie pomagał. Zżyłam się z nim bardzo i nie wyobrażałam sobie, co by się ze mną stało gdyby też mnie zostawił. Tylko Dariusa jeszcze obchodziłam, ale z własnej woli zaczęłam go unikać. Damon myślał, że wpadłam w depresję i naprawdę się martwił. Nie odstępował mnie nawet na krok w szkole. Ciągle się troszczył, słuchał, przytulał, opiekował i znosił te ataki... Te noce, w których budziłam się zalana łzami i z krzykiem. Od kiedy wrócili nasi rodzice było lepiej. Chłopak obiecał, że nic im nie powie. Postanowiłam wziąć się w garść i tłumić uczucia w swoim wnętrzu. Gdyby mama zobaczyła mnie w takim stanie... Nie wiem, co by zrobiła. Najgorsza była świadomość, że Damon też ma swoje życie: kumpli i imprezy, których ostatnio przeze mnie ograniczał. Nie mogło tak dalej być i mówiłam mu o tym. Noce miałam już spędzać sama. Mama i Mark mogliby źle coś zrozumieć, widząc nas w jednym łóżku. Jedynym pocieszeniem był uśmiech mamy. Przez pryzmat własnego szczęścia nie widziała, że coś jest ze mną nie tak i było to korzystne...

Rozdział XXIV

Nie wiem ile minęło czasu. Drgnęłam dopiero wtedy, gdy zaczął padać deszcz. Mój wzrok oprzytomniał. Zdałam sobie sprawę, że stoję tak dwie albo trzy godziny, a mój telefon brzęczy od jakiejś dłuższej chwili.  Naciągnęłam kaptur na głowę i ruszyłam na chwiejnych nogach. Drżącymi rękami odblokowałam telefon. To mama dzwoniła 7 razy... i ponownie. Odebrałam.
-H-halo? - wychrypiałam.
-Darlin, dziecko? Gdzie ty jesteś?! - zapytała zdenerwowana mama.
-J-uż idę. Zasiedziałam się w p-parku - jąkałam się nerwowo.
Usłyszałam, jak mama odetchnęła z ulgą.
-Damon jest w domu. Podjęliśmy z Markiem spontaniczną decyzję i wyjeżdżamy na Ibizę. Nie będzie nas dwa tygodnie. Macie czas, żeby się zapoznać i... - zachichotała, zapewne przez swojego chłopaka.
-J-jasne. Pa, m-mamo - rozłączyłam się, czując odrętwienie od bólu w swoim wnętrzu.
Schowałam telefon i nie panując już nad łzami pozwoliłam im swobodnie spływać mi po twarzy. Zanim dotarłam do domu, cała przemokłam. Weszłam do środka i jak najszybciej ściągnęłam zabłocone buty. Płaszczyk zawiesiłam nad kaloryferem. Głęboko oddychając weszłam na swoje piętro. Na korytarzu zatrzymał mnie Damon.
-Wyglądasz jak mokry pies - parsknął.
Pierwszy raz nie miałam ochoty się z nikim kłócić. Spojrzałam na niego na moment i ignorując jego złośliwą uwagę, weszłam do swojego pokoju, zamykając za sobą drzwi. Mozolnie przebrałam się w piżamę Kłapouchego, wrzucając mokre ubrania do kosza na pranie. Wytarłam jeszcze włosy ręcznikiem i wyszłam z łazienki. Ból psychiczny ciągle we mnie narastał. Kiedy tylko przypomniałam sobie imię Versacego, rzuciłam się na łóżko i zaczęłam wyć w poduszkę. Moje ramiona opadły z bezsilności.
-Darlin? - usłyszałam głos dobiegający z korytarza.
Jeszcze tego mi było trzeba. Nie odezwałam się. Mój atak krzyku zniknął, pozostawiając za sobą tylko szloch. Damon ewidentnie zamknął drzwi. Poszedł sobie, na co liczyłam.
-Co ci jest? - usłyszałam znowu, omylnie interpretując poprzedni dźwięk.
Łóżko ugięło się pod ciężarem jego ciała. Nie miałam siły z nim walczyć... Nawet nie chciałam, bo i tak by mnie nie posłuchał. Ostatkiem energii podniosłam się i nie przejmując się, co sobie pomyśli, usiadłam mu na kolanach, układając nogi po obu jego stronach i chowając twarz między jego obojczykami. Wtuliłam się w niego, kurczowo trzymając jego koszulki. Oplótł mnie jedną ręką w pasie, a drugą zaczął głaskać po głowie.
-Co się stało? - zapytał nieco nerwowo.
Znowu zaczęłam łkać, jeszcze bardziej rozciągając tym jego koszulkę. Bolały mnie wszystkie żebra, a w gardle uwierała wielka gula.
-Z-zostawił m-mnie - wychlipałam z trudem.
-Kto cię zostawił? - wypytywał się nieco spokojniejszym tonem.
Z trudem już łapałam powietrze, nie mogąc się uspokoić. To, co Versace wtedy powiedział... zraniło mnie doszczętnie. Kolejny raz byłam nieposkładaną układanką. Kolejny raz czułam nienawiść, pustkę i cierpienie. Byłam jak tysiące puzzli, których nikt nie mógł ułożyć w całość. A obrazem na ich okładce była naiwna idiotka.
-On,... oni wszyscy mnie zostawili - wyszeptałam.
-Ale dlaczego? I powiedz mi w końcu, kto... - warknął.
-Trener, chłopcy ze starej drużyny... Rosalie... Darius... Jason... Ashton... i... i cholera... wszyscy rozumiesz? - zapytałam retorycznie.
Już nie płakałam choć moje policzki nadal były mokre. Przez cały ten czas nie odsunęłam się nawet odrobinę od chłopaka. Mój oddech był przyśpieszony, ale panował nad kolejnym wybuchem, który powstrzymałam.
-Czemu tak myślisz? - zapytał z wyrzutem.
Zaśmiałam się nerwowo i zacisnęłam powieki.
-Bo tak jest - odpowiedziałam z nieomylną pewnością siebie.
-Ale ja przecież jeszcze tu siedzę - oznajmił.
Byłam przekonana, że lekko się uśmiecha. Odwzajemniłam uśmiech, ale taki, który był smutny.
-Bo mnie nie znasz - stwierdziłam.
Dopadł mnie kolejny atak histerycznego płaczu. A później kolejny i kolejny. Tak było do chwili, w której nie usnęłam, zmęczona własnymi rozterkami. Damon towarzyszył mi przez cały ten czas. Nic nie mówił, co mnie cieszyło. Przytulał mnie tylko, czasami pogłaskał lub mocniej uścisnął. Koiło to moje obumarłe miłością serce. Zasnęłam wtulona do niego na łyżeczki. Chyba nie miał nic przeciwko, bo nawet nie strzelił żadnego złośliwego komentarza.
~~SEN
Znowu znajdowaliśmy się na tej cholernej ściółce w lesie. Znowu siedzieliśmy na przeciwko siebie. Tylko było jakoś inaczej. Gdzie broń, którą poprzednim razem się tu zastrzeliłam?
-Christianie, ale czy będziesz zawsze? - zapytałam.
Uśmiechał się łagodnie, ale jego oczy były przepełnione smutkiem. Nie znałam powodu dlaczego tak było.
-Na zawsze - odpowiedział i zabrzmiało to jak pewnego rodzaju obietnica.
Chciałam go pocałować, przybliżając się o te parę centymetrów, ale mnie powstrzymał.
-To ty na zawsze będziesz w moim sercu, choćbym zniknął z twojego świata, ale wiedz, że zrobiłbym to tylko dlatego, żeby cię chronić i codziennie umierałbym bez ciebie, samotny w naszej miłości, odseparowany od twojego uzależniającego dotyku i cierpiący z braku twojego widoku, ale nawet wtedy, wróciłbym, jak ostatni przestępca, by tylko spojrzeć na swoją jedyną księżniczkę pod osłoną nocy, aby nie mogła zobaczyć powodu swojej nienawiści i cierpienia, bo wiem, jak bardzo by cię to zraniło kochanie... Mimo, że wiem to tak musi być, więc pocałuj mnie ostatni raz, a później wraz z zapomnieniem, znienawidź, bo bez tego JEST mi ciężej... - przyznał łamiącym się głosem.
Ostatni raz, jak prosił złączyłam nasze usta w pocałunku. Był on słodki, wyrazisty, głęboki, ale także powodował ból. Versace rozpłynął się w mgnieniu oka, a ja zostałam sama... Prawie sama, bo pod drzewem stała postać o dużych lagunowych oczach, która uśmiechała się do mnie współczująco. Poczułam, jak.umarłam po tysiąckroć. Przyczyna zgonu? Tęsknota.

Rozdział XXIII

Zwolniłam kroku. Nic dziś nie jadłam przez tego pieprzonego kaca. Damon miał szczęście, że zniknął z mojego pokoju, zanim wróciłam. Znalazłam się w parku na głównej altance. Nikogo jednak tu nie było. To nie dziwne, bo pogoda jest do bani. Ciemne chmury, jakby gotowe żeby zalać deszczem ziemię i porywisty wiatr, który raz po raz targał mi włosy. Christian chciał się tu ze mną spotkać i choć na początku nie chciałam, zgodziłam się. Tylko dlatego, że już chciał po mnie przyjechać. Byłam ciekawa jak się wytłumaczy. Przecież rozumiałam jego ból z powodu straty, ale wczoraj prawie wybuchnął. Przymknęłam powieki i odetchnęłam.
VERSACE POV
Stała tam. Mała i bezbronna, ale o silnym charakterze. Miała na sobie białe buty na platformie, które dodawały jej wzrostu. Stała do mnie tyłem, więc spokojnie mogłem się zakraść tak, żeby nie zauważyła. Ostatni raz odetchnąłem i przybierając swój wyćwiczony kamienny wyraz twarzy, odwróciłem ją w swoją stronę. Zachowywaliśmy dystans pół metra. Spojrzałem na nią obojętnie. Miała podkrążone oczy, ale i tak była piękna.
-Hej - odezwała się cicho z zaszklonymi oczami.
-Nie witam się z tobą, bo przyszedłem się tylko pożegnać - rzuciłem.
Otworzyła usta, ale później szybko je zamknęła. Widząc, że próbuje zapanować nad łzami moje serce boleśnie się ścisnęło. Nie chciałem tego, ale musiałem ją porzucić, żeby nie stała jej się krzywda. Wczoraj o mały włos się powstrzymałem. Nie mogę z nią być świadom tego, że jestem zagrożeniem dla jej życia, dla niej. Poza tym postanowiłem sam zająć się Tayem. Przebywał w Kanadzie i łatwo było go dorwać. Powstrzymałem nerwowe przymknięcie powiek.
-Nasz związek był jedną wielką pomyłką. Fajna z ciebie laska, ale nie kocham cię. Wolę zaszaleć, wyjeżdżając z tego zadupia z dala od ciebie. W ogóle nie wiem czemu się tobą zainteresowałem... Może to przez te ładne oczka i ciałko? W każdym bądź razie zawijam się stąd i chciałbym sobie z tobą wyjaśnić, że to nie było nic poważnego. Na szczęście nie wylądowaliśmy w łóżku, więc zero zobowiązań i zbędnych wyrzutów sumienia. Tylko mnie nie szukaj, bo pewnie znajdę sobie jakąś inną do zabawy. Bye, Lightwood - powiedziałem wzruszając ramionami.
Ona tylko stała i patrzyła się na mnie tymi swoimi oczami. Nienawidziłem ich wtedy. Nienawidziłem tego wzroku, który rozrywał moje serce na kawałki. Gdybym nie był na to przygotowany, nie wytrzymałbym i wyznał jej prawdę. Zanim sobie poszedłem, posłałem jej szyderczy uśmiech. Lepiej byłoby, gdyby mnie znienawidziła, a później zapomniała... Nie chciałem, żeby cierpiała... przeze mnie. Zawróciłem na pięcie, pojawiając się przez nią.
-Chociaż wiesz co? Najbardziej podobały mi się twoje usta - stwierdziłem, ostatni raz ją całując.
Po chwili odsunąłem się i przecierając teatralnie wargi prawą dłonią, odszedłem szybkim krokiem. Poczułem, jak moje serce rozpada się na kawałki. Dusza rozrywała moje ego na strzępy. Moją prawa ręką znowu zaczęła boleśnie mrowić, a raczej to przeklęte znamię. Nie będę na nikim odreagowywał. Nie pobiję dziś nikogo. Muszę to ścierpieć, bo to moja wina. Orientując się, że mam mokre oczy, nerwowo je przetarłem.
To tak się umiera z miłości. To tak jest cierpieć za ukochaną. To przez to cholerne uczucie tak boli.
To tak jest ponownie wyrzucić z siebie wszystkie uczucia i emocje - pomyślała moja podświadomość.
KRÓTKO, ZWIĘŹLE, NA TEMAT I SMUTNO :(

Rozdział XXII

DAMON POV
Ojciec pojechał gdzieś z matką Darlin i mieli wrócić dopiero na drugi dzień wieczorem, więc miałem całą chatę tylko dla siebie. Nasza mała gwiazdeczka też się gdzieś ulotniła. W sumie nie widziałem jej nawet podczas przeprowadzki, a jest na co popatrzeć. Pewnie szwenda się po jakichś bibliotekach, grzeczniutka dziewczynka. Wiem, że taka nie jest. W ogóle to do niej nie pasuje. W bibliotekach siedzą tylko zakompleksione, zaniedbane kujonki, a nie takie super laski. Tylko czemu ona chce zaburzyć ten stereotyp? Jedno jest pewne - biblioteka nie jest jej drugim domem, a książki rozrywką. Przecież widziałem wczoraj jej tatuaż na nadgarstku. Wygląda na to, że albo daje sobie w żyłe albo wciąga nosem albo bierze inne cholerstwo w kapsułkach. Ciekawy jestem czy mamusia wie? To widać. Jej oczy przecież są tak nienaturalnie duże i błyszczące. Jakby chodziła cały czas na haju. Do tego na mnie nie leci. Nie pozwala nawet się dotknąć - żenada. Myślałem, że trochę się zabawię, a tu proszę. Nie dość, że dała mi kosza, kiedy pierwszy raz ją zobaczyłem i miałem ochotę to odreagować, właśnie pieprząc gdzieś teraz córkę dziewczyny mojego ojca, to okazała się nią ona. Pokręcone to. Byłem w samych bokserkach, więc postanowiłem się ubrać. Włożyłem tylko czarne rurki, które nieco zwisały mi na biodrach. Barek ojca pewnie pęka w szwach od miliona rodzajów alkoholów. Nawet nie zauważy, że się poczęstowałem. Jaki on naiwny, jak dziecko. Zaśmiałem się sam do siebie. Zbiegłem po schodach i ruszyłem w stronę kuchni. Kiedy byłem już blisko, ktoś trzasnął drzwiami w holu. Marszcząc brwi wychyliłem się zza progu. Dziewczyna pobiegła jak strzała do góry, nie zwracając na mnie nawet najmniejszej uwagi. Najdziwniejsze było to, że cała zalana była łzami. Powstrzymało mnie to od rzucania złośliwej uwagi.
Wszedłem do kuchni i stanąłem przy barku. Otwierając go, uśmiechnąłem się złośliwie.
-Limonkowa wódka z Hiszpanii będzie najlepsza w połączeniu z sokiem jabłkowym - poinformowałem sam siebie.
Wziąłem szklaną butelkę i sok. Wpadłem na genialny pomysł. Przeskakując po dwa schody dostałem się na swoje piętro. Zapukałem dwa razy do pokoju Darlin i nie czekając na jej odpowiedź, wszedłem do środka. Światło było zapalone. Dostrzegłem ją pośrodku pokoju. Nerwowo kopnęła jedną z fioletowych puf, która (gdybym się w porę nie uchylił) wylądowałaby na mojej twarzy.
-Niezły, pierdolony refleks - skomentowała.
Zaśmiałem się, nie mogąc się powstrzymać.
-Co za charakterek - pokręciłem głową.
Odstawiłem napoje obok drzwi i podnosząc pufę, ułożyłem ją na jej poprzednim miejscu.
-Gdzie moja mama? - zapytała nagle.
Jej klatka piersiowa szybko podnosiła się i opadała. Byłem ciekawy, co ją tak wkurzyło, a może zasmuciło? Przecież jej łzy dopiero co zasychały na zaróżowionych policzkach.
-Pojechała gdzieś z moim ojcem. W każdym bądź razie wrócą jutro - odpowiedziałem z najbardziej seksownym uśmiechem, na jaki było mnie stać.
-Świetnie - prychnęła.
-Świetnie - zawtórowałem entuzjastycznie, unosząc w dłoniach wódkę i sok.
Popatrzyła na mnie krzywo i odwróciła się. Stając na palcach próbowała dosięgnąć do okna na pochylonej ścianie. Jej czarna, prosta sukienka podwinęła się wtedy odsłaniając nieco więcej uda. Mimowolnie moje spodnie zwężyły się w kroku, nie panowałem nad tym. Wykorzystując okazję, rzuciłem na łóżko to, z czym przyszedłem i stanąłem za jej drobną sylwetką. Łapiąc ją za biodra, uniosłem ją z ogromną łatwością.
-Co ty wyprawiasz?! - krzyknęła opierając swoje dłonie na moich rękach.
-Otworzysz te okno czy nie? - zapytałem wymijająco.
Na szczęście uchyliła je lekko. Opuściłem ją na ziemię, a ona odwróciła się i mnie popchnęła.
-A to za co? - oburzyłem się.
-Za co? Po pierwsze za to, że tu wszedłeś. Po drugie za to, że mnie dotknąłeś. A po trzecie za, to że mam zły humor i wielką ochotę komuś przywalić, więc rusz swój tyłek i stąd wyjdź! - warknęła.
-Jezu, ale jesteś nabuzowana - powiedziałem.
Zanim zdążyła zareagować, przybliżyłem się do niej i szczelnie objąłem ramionami jej drobne ciało. Oczywiście zaczęła krzyczeć i się rzucać, ale zostawiłem jej tak mało przestrzeni, że nie na wiele się to zdało. Po kilku minutach się poddała, a jej ręce bezwładnie zsunęły się po moim torsie, co wywołało przyjemny dreszcz. Poluzowałem odrobinę uścisk, nie chcąc jej zmiażdżyć.
-Puść mnie, proszę - powiedziała cicho i całkiem spokojnie.
-Nie ma mowy. Możesz się teraz wypłakać, a później się upijemy i pośmiejemy - zaproponowałem.
-Jesteś psychiczny... ale przynajmniej ładnie pachniesz - wyraziła zgodę.
Zaśmiałem się.
-Więc co ci jest? - zapytałem, zerkając na nią z góry.
Nie mogłem jednak dostrzec jej twarzy, bo schowała ją w zagłębieniu mojej szyi.
-Jestem głupia - odpowiedziała całkiem poważnie.
Przygryzłem wargę, ale nie mogąc się powstrzymać, wybuchnąłem gromkim śmiechem.
-Śmiej się, śmiej psycholu - burknęła.
-Właśnie to zamierzam dziś robić, jeżeli nie masz nic przeciwko - poinformowałem ją.
-Rób co chcesz, ale mnie puść - zawyła zabawnie.
Spełniłem jej prośbę. Co było dziwne, wcale nie była rozmazana.
-Nie gap się tak na mnie. Nie jestem żadnym okazem rzadkiego zwierzęcia - powiedziała gniewnie. Usiadła na krześle obrotowym i podjechała nim do łóżka.
-Myślałem raczej o clownie - parsknąłem.
Właśnie wtedy otwierała butelkę drogiej wódki zębami, co było niesamowicie pociągające. Posłała mi tylko gniewne spojrzenie. Upiła całkiem dużego łyka, skrzywiając się. Usiadłem na skraju jej łóżka i odwróciłem krzesło tak, żeby była twarzą do mnie. Jedną ręką położyłem jej nogi na swoich kolanach. Natychmiast je ściągła.
-Nie waż się mnie dotykać - ostrzegła przez zęby, biorąc kolejny łyk.
-Dlaczego? - przejąłem od niej alkohol.
Piła teraz sok, a ja zająłem się procentami. Kiedy go odstawiła, jej usta były intensywniejszego, czerwonego koloru. Takie pełne i pociągające. Wziąłem kolejny łyk, żeby się opamiętać.
-Bo nie - odpowiedziała, jak małe dziecko.
Myślałem, że to już niemożliwe, ale jej oczy błyszczały jeszcze bardziej niż wcześniej. Uśmiechnąłem się łobuzersko.
-Upiłaś się dziewczyno - stwierdziłem.
Wzruszyła ramionami i wyrwała mi wódkę. Piła teraz jeszcze więcej niż wcześniej. W butelce została niecała połowa płynu. Kiedy skończyła oddała mi ją i wierzchem dłoni otarła usta. Nawet to wyszło jej z pełną gracją.
-Jako jedyna ze wszystkich Lightwoodów to ja musiałam mieć słabą głowę - pożaliła się.
Nie była już taka nerwowa, jak wcześniej. Podobało mi się to. Nagle na mnie spojrzała. Zabawnie wygięła usta i zmarszczyła brwi.
-Ale pamiętaj, że później zmykasz do swojego pokoju - ostrzegła mnie kiwając palcem wskazującym.
-Dlaczego mówisz to tak zabawnie? - parsknąłem.
Też się zaśmiała, ale tylko na krótki moment. Coś widocznie ją dręczyło.
-Bo po pierwsze, jestem pijana. A po drugie z każdym z kim piłam, lądowałam w łóżku - odpowiedziała.
-Wow, więc nie jesteś taka święta. Ale nie martw się, nie uprawiam seksu z nietrzeźwymi - puściłem jej oczko.
Jej mina w momencie zrzedła. Odkaszlnęła nerwowo.
-Nie uprawiałam z nikim seksu, tylko spałam w jednym łóżku idioto! - krzyknęła, uderzając mnie w udo.
Wybuchnąłem śmiechem. A już myślałem, że ją rozszyfrowałem.
-Oddaję honor - powiedziałem, biorąc ostatni łyk i łagodząc go słodkim sokiem.
Darlin odepchnęła się od łóżka nogami, chcąc odjechać na obrotowym krześle. Niestety zamiast tego, krzesło przewróciło się razem z nią, bo przecież był tu ten cholerny dywan. Zeskoczyłem z łóżka i na klęczkach, pochyliłem się nad nią. Naprawdę bałem się, że przywaliła głową i jest teraz nieprzytomna. A ona otworzyła tylko oczy i zaczęła się śmiać. Uśmiechnąłem się. Naprawdę była zabawna. A te oczy i uśmiech... Znowu wpadłem na genialny pomysł.
-Cóż... widzę, że nic ci nie jest, ale dla pewności i w obawie o niedotlenienie twojego mózgu, przeprowadzę resuscytację - powiedziałem zawadiacko.
DARLIN POV
-Moja głowa - wychrypiałam.
Chciałam otulić się bardziej pościelą, ale coś mnie powstrzymało.
-Jakieś ciało... ciepłe... twarde, więc umięśnione... a to chyba nie są damskie cycki... - recytowałam, sennie badając przygniatającą mnie osobę.
-Dość tych komplementów - zaśmiał się chłopak.
Zamrugałam kilkakrotnie powiekami. Przypominając sobie część wczorajszego wieczoru, przeklęłam się w duchu.
-Złaź ze mnie psycholu! - warknęłam zrzucając go z siebie.
Uwolniłam się dopiero, kiedy sam ustąpił, opadając na plecy obok mnie. Wstałam jak oparzona.
-Zdecydowanie ładniej ci w tej bieliźnie, kiedy jest jasno - powiedział Damon, patrząc na mnie tymi swoimi oczami.
-Co? - wydarłam się odruchowo.
Zorientowałam się, że rzeczywiście jestem tylko w samej bieliźnie.Porwałam z krzesła obrotowego sukienkę i osłoniłam nią przód mojego ciała. Chłopak ciągle na mnie patrzył i widocznie bawiło go to, co widział.
-Jakim cudem nie mam na sobie sukienki? - zapytałam przez zęby, stojąc jak słup pośrodku pokoju.
-No wiesz... trochę alkoholu,... mężczyzna... i kobieta... i... - bełkotał z zadowoleniem.
Rzuciłam się na łóżko, siadając na nim okrakiem.
-Runda druga, kochanie? - zapytał, bezczelnie ruszając brwiami.
-Nie wmówisz mi, że my... się ze sobą przespaliśmy - sprostowałam, grożąc mu palcem.
-Bo się ze sobą przespaliśmy,...  ale seksu nie uprawialiśmy - zaczął się ze mnie nabijać.
Uderzyłam go pięścią w prawą pierś.
-Idiota - rzuciłam.
Chciałam wstać, ale mnie przytrzymał. Spojrzałam na niego mrużąc oczy. Nie miałam nastroju na takie zabawy i do tego ten kac.
-Było blisko. Chcesz poznać szczegóły? - zapytał.
Otworzyłam szerzej oczy. Opanowałam chęć uduszenia go gołymi rękami.
-Mów szybko i na temat, a później opuść mój zdegenerowany przez ciebie pokój - powiedziałam.
Cały czas głupkowato się szczerzył. Gdyby nie ta kołdra, zakrywająca go, ciosy w klatę na pewno by go bolały.
-Upadłaś z krzesła. Pocałowałem cię pod pretekstem resuscytacji, a ty zasnęłaś. Już nawet myślałem, że całuję jak ci dementorzy z Harrego Pottera i cię zabiłem, ale później kiedy kładłem cię spać, kazałaś mi się koło siebie położyć - roześmiał się.
Westchnęłam, a wtedy uleciało ze mnie całe napięcie.
-Naprawdę jesteś psychiczny - stwierdziłam, złażąc z niego.
Wzięłam ubrania i ruszyłam do wyjścia z pokoju.
-Idę pod prysznic. Jak wrócę, ma cię tu nie być - ostrzegłam, trzaskając drzwiami.
5 komentarzy = next.
Mały szantaż :D Znowu zaczyna się szkoła i w ogóle. Ale czas na pisanie chętnie znajdę. Znowu 2 rozdziały w jeden dzień :)